Dużo słyszałam o tym maratonie z opowiadań Janka, Pawła i Mateusza, rozbieganych kolegów, którzy ten maraton mają już za sobą. Ale jak powiedział ksiądz prowadzący w sobotę Mszę w intencji maratończyków, (taka msza się odbywa w sobotę o 18.00 i cały kościół wypełniony jest po brzegi maratończykami), to trzeba przeżyć, żeby uwierzyć.
Samo Dębno jest małą miejscowością, wielkości Myślenic, ale ludzie
faktycznie żyją tym maratonem. To dla nich szczególny dzień w roku, a każdy maratończyk jest w tym dniu bohaterem. Prawie całe miasto wychodzi na ulicę, żeby dopingować biegaczy. Za miastem przy domkach jak z głębokiego PRL-u siedzą babcie z dziadkami na ławeczkach i machają wszystkim. Naprawdę uczucia nie do opisania. Cała ta oprawa dodaję skrzydeł, kiedy już brak sił. Bo Maraton naprawdę jest wielkim wyzwaniem i wielki szacunek dla ludzi, którzy się porywają na ten królewski dystans. Wielu biegaczy zostało pokonanych, zabrakło sił,odzywały się kontuzje, łapały skurcze, trzeba było uznać wyższość maratonu. Zawsze będę powtarzać, że maraton to dystans, który uczy pokory, ale jest też walką z samym sobą, swoim zmęczeniem. To walka głowy z ciałem. Ciało mówi dość, zatrzymaj się, nie dasz rady, po co ci to, a głowa -jeszcze tylko trochę, dasz radę, już tyle przebiegłeś. I tu trzeba być przygotowanym nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Sama miałam ciężkie chwile koło 30 kilometra.
Kiedy nogi pomału odmawiają posłuszeństwa, plecy bolą, biodro boli, żar leje się z nieba, bo o ile pogoda na spacery była idealna, to dla biegaczy temp. 20 stopni to naprawdę upał, bo godzina startu była dość późna bo o 11:00. Ale po 30 km, do mety zostaje już tylko 12 km, ale uwierzcie to najdłuższe 12km w życiu. Trasa Maratonu w Dębnie składa się z czterech kółek. Dwa mają niecałe 5 km, dwa ostatnie po 16 km. A bieganie w kółko to zdecydowanie gorsze rozwiązanie, bardziej męczące. Kończyłam właśnie trzecie kółko jak równolegle na metę wbiegał Kenijczyk, a przede mną jeszcze 16km. Masakra ;-(. W Końcu meta, ostatnie metry finiszu,kiedy nadludzkim wysiłkiem wykrzesza się reszty sił, żeby urwać jeszcze coś z czasu.
I meta.
Euforia nie do opisania, szczęście i łzy radości. Udało się! Wygrałam! Bo biegi to walka ze samym sobą. Czas super 3;44;12, plan był na 3:45;02. Tak, że sukces wielki, zwłaszcza, że ostatnią życiówkę udało się poprawić o 14min. Wsparcie duchowe kolegów i koleżanek z drużyny nieocenione, miłe słowa przed startem i po - bezcenne.
Kocham Was ;-) Rozbiegane Dobczyce, to wielki zaszczyt być w takim teamie ;-).
Co zostaje po biegu? Medal, ból prawie całego ciała i satysfakcja, której nie sposób opisać, uczucie bezcenne.
Mimo,że podczas biegu nachodzą myśli po co Ci to, już nie mam siły, zatrzymaj się. To po przekroczeniu linii mety, już wiesz,że zapisanie się na następny bieg jest tylko kwestią czasu, bo bieganie jak narkotyk, uzależnia, a wygrać z królewskim dystansem- stan nie do opisania. Jest ciężko, czasami nawet bardzo, ale warto chociaż raz w życiu poznać ten smak - smak zwycięstwa.
Ania Drzyzga - Błaszczyk
P.S. Dla niewtajemniczonych Korona Maratonów, to zaliczenie 5 konkretnych Maratonów, tj. Kraków, Wrocław, Dębno, Warszawa i Poznań w ciągu 2 lat od startu w pierwszym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz