Nasza grupa bardzo długo czekała na ten bieg. Już dawno byliśmy zapisani, każdy miał swój plan, cel i oczywiście chęci na życiówkę, bo przecież trasa wydawać by się mogła idealna: płasko, nie monotonnie, centrum miasta, więc na pewno w piątkowy wieczór kibiców też nie zabraknie. Nasze cele i zamierzania były super, tylko okazało się, że nie takie łatwe do wykonania.
Tomek- kontuzjowany, ale napalony na swój życiowy wynik, Fabian- jak zawsze spokojny i wyluzowany, pewnie skupiony na dobrym rozplanowaniu swoich założeń, Ewka- biegaczka grupowa (samej nie biega się tak dobrze, jak w grupie), Iwonka- mogłaby reprezentować grupę ROZGADANE DOBCZYCE, bo definicji ciszy w jej słowniku nie ma, Paweł Urbański- nasze Rozbiegane BABY, Mateusz- rzadko go słychać, ale za to zawsze widać na wspólnym bieganiu, Janek- nie ma przeszkody, która może go zatrzymać przed bieganiem, Madzia- stęskniona za naszym wspólnymi spotkaniami, Wiolka- jak zawsze perfekcyjnie przygotowana do startu, Jancio- nasz ROZBIEGANY bat, który zawsze potrafi zmotywować, Ilona- szóstkowy uczeń mistrza Tomasza, Grzegorz, Irek i Kubczi- czyli oflagowani- kibice, jakich można zazdrościć. I ja! Takim składem zjawiliśmy się na Biegu Nocnym w Krakowie 13 maja, by zmierzyć się z krakowską trasą. Jak się okazało nie tylko z nią, bo z innymi zawodnikami i pogodą również.
Biegaczy było mnóstwo! Chociaż w biurze zawodów nie odczuwało się tego, to na starcie bardzo. Zanim przekroczyłam linię i oficjalnie rozpoczęłam bieg minęło ponad 4 min. W czasie biegu zastanawiałam się, gdzie ja jestem: na zawodach biegowych, na ringu bokserskim, czy zawodach pływackich. Trasa biegu była niesamowicie ciasna, przez co cały czas trzeba było się przepychać, chcąc wyprzedzić wolniejszych biegaczy, albo usuwać się przed biegnącymi ,,z łokciami”. Na szczęście udało się wrócić bez podbitego oka! Dla lubiących swobodę, przygotowany był specjalny tor pływacki. Można nim było w nieco luźniejszym gronie przebiec, ale w wodzie mniej więcej do kostek. Cyferki wskazujące tempo skakały jak chciały: raz się szło, bo nie było miejsca, raz ostro przyspieszało, żeby wyprzedzić wolniejszych biegaczy. Mimo wszystko miało to swoją zaletę. Byłam taka skupiona na tym, żeby nie wpaść do wody (na początku, bo potem było mi już wszystko jedno), żeby znaleźć jakąś ,,dziurę”, którą kogoś wyprzedzą, albo żeby mnie ktoś nie staranował, że ani razu nie pomyślałam, że już nie daję rady, albo że mnie coś boli.
Wbiegając na metę wszystko było piękne! Deszczu nie czułam, ale widziałam go w zniewalającej grze świateł nad łukiem kończącym bieg, Rozbiegani wymachiwali flagą dodając mocy, a muzyka płynąca z głośników dodatkowo podnosiła na duchu. O wrażeniach po przekroczeniu linii mety pisała nie będę- wolę się skupić na przyjemniejszych i bardziej godnych zapamiętania częściach biegu, bo tam był tylko zamęt, chaos i nadzieja, że gdzieś w ciemnościach, deszczu i wśród takich samych ufoludków w złotych foliach odnajdę znajomą ROZBIEGANĄ twarz.
Najważniejsze jest to, że znowu udało się nam wspólnie pokonać 10km opakowanych fantastyczną atmosferą, z wrażeniami, które na pewno na długo zapadną w naszych pamięciach, a później w suchych ciuszkach z uśmiechami na twarzy rozstaliśmy się. Nie na długo, bo przecież zaraz znowu się ROZBIEGAMY.
Magda Wojtan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz