wtorek, 19 kwietnia 2016

Pamiętaj z nami

Muzeum Historyczne Miasta Krakowa już po raz czwarty zaprosiło wszystkich ludzi, których łączy pasja biegania do udziału w Biegu Pamięci na 5 kilometrów.

W sobotę 16 kwietnia wyruszyliśmy około godziny 9.00 z Dobczyc w stronę Krakowa. Na miejscu byliśmy tuż po godzinie 10.00. Po odebraniu pakietów startowych, zmianie odzieży i krótkiej rozmowie kto jak, na ile i z kim biegnie byliśmy gotowi do startu.
Ponieważ start był o godzinie 12.00 a czasu mieliśmy w zapasie, udaliśmy się do pobliskiego parku na profesjonalną rozgrzewkę prowadzoną przez Jańcia i Irka. Tak przygotowani stanęliśmy na linii startu, a tak naprawdę to parę metrów za nią, ponieważ w Biegu Pamięci startowało 750 osób.
Start był sprzed oddziału Muzeum przy ulicy Pomorskiej, gdzie podczas II wojny światowej mieściła się siedziba krakowskiego gestapo. Dystans 5 km łączył ze sobą trzy oddziały Muzeum, które tworzyły Trasę Pamięci: ulicę Pomorską, Aptekę pod Orłem i Fabrykę Emalia Oskara Schindlera.
Ja podjęłam decyzję, że postaram się dotrzymać kroku Ilonie i Klaudii. Pogoda była cudowna, słońce świeciło mocno, momentami za mocno. Odcinek biegu wzdłuż bulwarów wiślanych najbardziej przypadł mi do gustu. Jednak bieganie na „łonie krakowskiej natury” a wzdłuż kamienic ma zupełnie inny urok. Kiedy jakaś dziewczyna, biegnąca za mną, w pewnym momencie powiedziała do koleżanki, że zostało tylko 1,5 km, poczułam przypływ dodatkowych sił (sama nie wiem skąd) i przyspieszyłam. Niestety pogoda i ostatni podbieg pod most dał mi się trochę we znaki. Ale każdy ma swojego Anioła Stróża, a moim okazał się Janek. Dzięki niemu nie odpuściłam na ostatnich 500 metrach i mam na swoim koncie nową życiówkę na 5 km – poprawiłam swój wynik od ostatniego o całe 18 sekund. Janku wielkie dzięki za wsparcie, jesteś nieoceniony. Zbliżając się do mety – to co kocham najbardziej to fakt, że czekają tam na każdego Ci z nas, którzy byli gdzieś w czołówce, przed nami. Ich doping na ostatnich metrach uskrzydla.
Gratulacje dla Irka. Który mimo że biega już maratony, to udział w biegu na 5 km był jego debiutem i czas jaki sobie założył został przez niego osiągnięty.
Wszyscy szczęśliwie zakończyliśmy bieg z dobrymi czasami, pięknymi medalami i wspaniałymi wspomnieniami, które napędzać nas będą do kolejnych startów.

Wiola Bętkowska














wtorek, 12 kwietnia 2016

II Lisiecki półmaraton

10.04.2016 - II Lisiecki półmaraton i Lisiecka piątka to kolejna impreza biegowa wpisana w naszym kalendarzu biegowym. Mimo kilku przeciwności (pogoda, kontuzje i zmęczenie naszych zawodników) wybraliśmy się sporą, bo aż 11 osobową ekipą do Piekar (k. Krakowa) gdzie odbywała się już druga edycja tej imprezy biegowej.

Bieg na 21 i 5 kilometrów ruszył o 9:45 drogami okolicznych miejscowości. Moim osobistym założeniem było powtórzenie swojej dotychczasowej życiówki na półmaratońskim dystansie (tj. 1:46:11) w formie treningu.
Trasa mimo licznych podbiegów była przyjemna, a mieszkańcy ciepło dopingowali biegaczy, co zawsze dodaje siły, motywacji i co najważniejsze uśmiechu na twarzy.
Pierwsze 10 km przebiegło zgodnie z planem, natomiast czując rozpierającą energię i siłę w nogach postanowiłem nieco przyspieszyć. Spotykając na 15 kilometrze dwóch starszych klubowiczów, z którymi tradycyjnie zbiłem “piątkę” i wykrzyknąłem motywujące słowa, sprawiło, że nogi zaczęły przebierać jeszcze szybciej.Takim sposobem przybiegłem na metę w czasie 1:43:37 poprawiając swój życiowy rekord o 2,5 min co uszczęśliwiło mnie niezmiernie!
Muszę również pochwalić swoich zawsze wspaniałych rozbieganych, którzy wybiegali świetnie czasy w półmaratonie :
Tomasz Kupiec - 1:26:39
Paweł Piwowarczyk - 1:27:40
Anna Drzyzga-Błaszczyk - 1:42:44 (ustanawiając nową życiówkę!)
Bartek Dudek - 1:57:05 (debiut w półmaratonie z świetnym czasem!)
Magda Wojtan - 1:58:23 (mimo uciążliwej kontuzji również super czas!)
Jan Piwowarczyk - 1:58:23
Mateusz Tracz - 2:21:50 (nasz drugi debiutant w półmaratonie)

Na dystansie 5km reprezentowali nas :
Łukasz Franiek - 26:44
Ilona Wróbel - 27:50
Ewa Wojtan - 27:50

Osobiście gratuluję nam wszystkim kolejnego efektywnego startu. Ekipa rozbieganych to ekipa jedyna w swoim rodzaju!
Tak więc liczną grupą zaliczyliśmy kolejny już bieg i już dziś planujemy kolejne starty :)

Fabian Ciapa 













wtorek, 5 kwietnia 2016

Dębno-stolica Polskiego Maratonu - ZDOBYTE

Maraton w Dębnie był dla mnie kolejnym etapem na drodze do zdobycia Korony Maratonów.  Szmat drogi, prawie 1300 km(w dwie strony), żeby pobiec  42,195m. Szalony pomysł, pewnie tak. Ale biegacze to wariaci ;-). 
Już przed maratonem założyłam, że dystans ten będzie dla Mnie formą intencji ,w czwarte urodziny mojej córeczki Oliwii, która swoje życie rozpoczęła wielkim falstartem, ale już teraz ma zapędy żeby pójść w ślady mamy. Kto wie, może kiedyś wrócimy tam razem ;-).
 Dużo słyszałam o tym maratonie z opowiadań Janka, Pawła i Mateusza, rozbieganych kolegów, którzy ten maraton mają już za sobą.  Ale jak powiedział ksiądz prowadzący w sobotę Mszę w intencji maratończyków, (taka msza się odbywa w sobotę o 18.00 i cały kościół wypełniony jest po brzegi maratończykami), to trzeba przeżyć, żeby uwierzyć.
Samo Dębno jest małą miejscowością, wielkości Myślenic, ale ludzie 
faktycznie żyją tym maratonem. To dla nich szczególny dzień w roku, a każdy maratończyk jest w tym dniu bohaterem. Prawie całe miasto wychodzi na ulicę, żeby dopingować  biegaczy.  Za miastem przy domkach jak z głębokiego PRL-u siedzą babcie z dziadkami na ławeczkach i machają wszystkim. Naprawdę uczucia nie do opisania. Cała ta oprawa dodaję skrzydeł, kiedy już brak sił. Bo Maraton naprawdę jest wielkim wyzwaniem i wielki szacunek dla ludzi, którzy się porywają na ten królewski dystans. Wielu biegaczy zostało pokonanych, zabrakło sił,odzywały się kontuzje, łapały skurcze, trzeba było uznać wyższość maratonu. Zawsze będę powtarzać, że maraton to dystans, który uczy pokory, ale jest też walką z samym sobą, swoim zmęczeniem. To walka głowy z ciałem. Ciało mówi  dość, zatrzymaj się, nie dasz rady, po co ci to, a głowa -jeszcze tylko  trochę, dasz radę, już tyle przebiegłeś. I tu trzeba być  przygotowanym nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Sama miałam ciężkie chwile koło 30 kilometra.
Kiedy nogi pomału odmawiają posłuszeństwa, plecy bolą, biodro  boli, żar leje się z nieba, bo o ile pogoda na spacery była idealna, to dla biegaczy temp. 20 stopni to naprawdę upał, bo godzina startu była dość późna bo o 11:00. Ale po 30 km, do mety zostaje już tylko 12 km, ale uwierzcie to najdłuższe 12km w życiu. Trasa Maratonu w Dębnie składa  się z czterech kółek. Dwa mają niecałe 5 km, dwa ostatnie po 16 km.  A bieganie w kółko to zdecydowanie gorsze rozwiązanie, bardziej męczące. Kończyłam właśnie trzecie kółko jak równolegle na metę wbiegał Kenijczyk, a przede mną jeszcze 16km. Masakra ;-(. W Końcu meta, ostatnie metry finiszu,kiedy nadludzkim wysiłkiem wykrzesza się reszty sił, żeby urwać jeszcze coś z czasu.
I meta.
Euforia nie do opisania, szczęście i łzy radości. Udało się! Wygrałam! Bo biegi to walka ze samym sobą. Czas super 3;44;12, plan był na  3:45;02. Tak, że sukces wielki, zwłaszcza, że ostatnią życiówkę udało się poprawić o 14min. Wsparcie duchowe kolegów i koleżanek  z drużyny nieocenione, miłe słowa przed startem i po - bezcenne.
Kocham Was ;-) Rozbiegane Dobczyce, to wielki zaszczyt być w takim teamie ;-).
Co zostaje po biegu? Medal, ból prawie całego ciała i satysfakcja, której nie sposób opisać, uczucie bezcenne. 
Mimo,że podczas biegu nachodzą myśli po co Ci to, już nie mam siły, zatrzymaj się. To po przekroczeniu linii mety, już wiesz,że zapisanie się na następny bieg jest tylko kwestią czasu, bo bieganie jak narkotyk, uzależnia, a wygrać z królewskim dystansem- stan nie do opisania. Jest ciężko, czasami nawet bardzo, ale warto chociaż raz w życiu poznać ten smak - smak zwycięstwa.

Ania Drzyzga - Błaszczyk


P.S. Dla niewtajemniczonych Korona Maratonów, to zaliczenie 5 konkretnych Maratonów, tj.  Kraków, Wrocław, Dębno, Warszawa i Poznań w ciągu 2 lat od startu w pierwszym.




poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Perła Paprocan

W tym roku już po raz 25 organizowany był specyficzny bieg wokół jeziora Paprocany w Tychach o nazwie "Perła Paprocan".
Co takiego jest w nim niezwykłego?
Ano dystans do pokonania, który tak naprawdę każdy wybiera sobie sam z tym jednak wyjątkiem, że może przebiec od 7 km, (co równe jest jednemu okrążeniu jeziora) do maratonu, czyli 6 razy trzeba jezioro owo obiec. 

Nad jezioro Paprocany z Dobczyc jest ponad sto kilometrów, więc trzeba było wcześnie wstać. Wstałam o godzinie 6 rano z myślą, że wybieram się na XXV edycję Perła Paprocan, aby przebiec NAJWYŻEJ 14 kilometrów, traktując ten bieg jako lekki trening. W drodze do Tych, Pan Jańcio powiedział, że dziś przebiegnę półmaraton. Odebrałam to na początku jako żart, bo gdzie ja bym miała porywać się na 21 kilometrów. Jednak po krótkiej rozmowie zorientowałam się, że On wcale nie żartuje …
Na miejscu powitało nas słoneczko, lekki wietrzyk i piękne jezioro. To był pierwszy raz kiedy tak bardzo stresowałam się przed jakimś biegiem, bo przyjechałam  z nastawieniem na 14 km, a tu przyszło mi zmierzyć się z o wiele większym dystansem i psychicznie nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić do tej myśli.
Wszyscy odebraliśmy numery startowe, dodatkowo Pan Paweł i Ewa odebrali swoje nagrody (dzień wcześniej odbyło się losowanie nagród od sponsorów wśród numerów startowych). Potem szybciutko oddaliśmy torby i inne rzeczy do depozytu, żeby jeszcze przed startem pozachwycać się jeziorem i porobić trochę pamiątkowych zdjęć.
Start nastąpił jakoś tak nieoczekiwanie. Wszyscy zaczęli biec choć nie słyszałam wystrzału (było trochę tłoczno, w końcu limit 1000 osób został osiągnięty). Cała nasza „żółta paczka” ruszyła z radością w oczach i uśmiechami na twarzy.
Pierwsze kółko przebiegłam bez problemu. Słońce świeciło mocno, na niebie nie było ani jednej chmurki. Na 2 kilometrze minęliśmy altankę przed, którą stał mężczyzna i grał na skrzypkach, fajne rozpoczęcie biegu czyż nie?.  Nawet nie wiem kiedy przebiegłam pierwsze okrążenie, czyli 7 km, bo nagle przede mną pojawiła się meta, gdzie mógł skręcić każdy, kto chciał ukończyć bieg na etapie 7 km. My oczywiście pobiegliśmy dalej robiąc drugie okrążenie wokół jeziora.  Pan Jańcio bardzo dobrze prowadził naszą grupkę, równym tempem,  tak, aby każdy miał siłę na kolejne, już ostatnie kółeczko wokół jeziora.
I zaczęło się trzecie kółko i .... dopadł mnie kryzys, ale dzięki Panu Jańciowi, który motywował mnie do biegu i był przy mnie aż do końca udało mi się ukończyć bieg, czyli 21 km. Na mecie pomimo tego, że otrzymałam medal nie mogło do mnie dotrzeć, że przebiegłam swój  pierwszy półmaraton. Miałam cały czas wrażenie, że zaraz będę musiała biec dalej choć było już po wszystkim.
Po 7 kilometrach Magda odłączyła się od nas z powodu lekkiej niedyspozycji kostek. Ewka pomimo lekkiego przeziębienia  również ukończyła swój pierwszy półmaraton. Iwonka tak jak my przebiegła 21 kilometrów, natomiast Pan Paweł wykręcił 28 kilometrów. Wszyscy zostaliśmy nagrodzeni WIELKIMI medalami.
Potem szybki posiłek, który dostawali uczestnicy biegu i całą żółtą szarańczą udaliśmy się do lodziarni na pyszne lody. Następnie torby zostały odniesione do samochodu, a nasze nogi poniosły nas na pomost, który znajdował się nad jeziorem i wylądowały w zimnej wodzie.
Po dłuższej chwili odpoczynku po wyczerpującym biegu, naszym celem stała się pizzeria, gdzie spędziliśmy dobrze czas, planując kolejne biegi. Z super wspomnieniami wróciliśmy do domu.

Powiem wam w sekrecie, że półmaratony najlepiej biegnie się, gdy człowiek nie jest tego świadomy i dowiaduje się dopiero w połowie drogi.
Planujemy większą ekipą udać się tam jeszcze raz na jesienną edycję Perły Paprocan, gdzie będziemy mogli wypełnić dziurę w medalu. Bo medale z edycji wiosennej i jesiennej uzupełniają się wzajemnie tworząc cały, piękny, niepowtarzalny medal.  Kolejna edycja biegu w tej pięknej okolicy odbędzie się w październiku.
Już nie mogę się doczekać!

Klaudia Para