czwartek, 16 listopada 2017

Inne spojrzenie

      Jeszcze rok temu nawet nie marzyłem o przebiegnięciu półmaratonu. Owszem od czasu do czasu przebiegło się kilka kilometrów dla zdrowia, lecz bez ambitniejszych planów. Patrząc jednak na osiągnięcia młodszego braciszka oraz po otrzymaniu prezentu w postaci koszulki grupy Rozbiegane Dobczyce z moim imieniem, przyszła dodatkowa motywacja.


     Treningi  nabrały intensywniejszego wymiaru i zaczęło się dotąd obce mi bieganie po asfalcie.  Wtedy to padła decyzja! - Zapisuję się na PZU Cracovia Półmaraton Królewski  i rezerwuję lot
z Bolonii do Starego Miasta. Jednak treningi przy powietrzu plaż Adriatyku, Kraków zweryfikował po swojemu. Ruszyłem więc z końca stawki, a Angus zagrał solówkę na odwagę. Myśl przewodnia była tylko jedna -  przekroczyć metę.

      Czułem się dobrze biegnąc swoim rytmem bez telefonu i zegarka. Traciłem  jednak pomalutku energię na wyprzedzanie. Na szóstym kilometrze niespodziewanie zauważyłem balonik 2.00,  który pozbawiony gazu odbijał się od biegnących. Do 15 kilometra biegłem za nim nadal wyprzedzając innych biegaczy. Na wąskich bulwarach wiślanych zacząłem tracić z oczu balonik. Jakoś tak brakowało oddechu i siły na utrzymanie tego rytmu. Tempo spadło, do tego doszła jeszcze wizyta w toyu ;) ,w którym ciężko było ustać, nie mówiąc               o wyjściu i omijaniu barierek. Żel z kieszeni i dalej do przodu!


      17 i 18 kilometr z kryzysem, ale kierunek nadal jeden. Długi podbieg i obiecane z głośników „z górki” ....     I wtedy pojawiła się ona: Tauron Arena. Jakże inne było spojrzenie na nią. To już nie podjechanie autem z biletem w kieszeni na jakiś koncert czy meczyk, tylko ciężkie pokonywanie ostatnich kilometrów. I te myśli - ”niby tak blisko, a zarazem jeszcze tak daleko”.


      Ostatnie dwa kilometry i poczułem że już nic złego mi się tutaj nie stanie. Minąłem balonik 2.10,oraz dziesiątki sanitariuszy udzielających pomocy współuczestnikom. Zalecane interwały w czasie treningów, oraz niezapomniany doping żółto-czarnych za który jeszcze raz dziękuję,  pozwoliły mi tam wbiec. Już tylko ta prosta, znowu AC/DC.


      Meta (!!!),medal, czas 2.07 i wielka radość!  Jeszcze szybkie spojrzenie na sektory, bo oto też i ja dzisiaj jestem w najważniejszym miejscu na tej arenie. Butelka wody i folijka na plecy. Poczucie spełnionej misji... Trzeba zjeść  pierożki i wypić ”naszego” browarka, bo jutro rano powrotny samolot...



Pozdrawiam Rozbiegane Dobczyce oczekując na kolejny wspólny start!!!

Karol Kniaziowski


środa, 27 września 2017

Biegamy, bo lubimy dobrą zabawę!

Chociaż każdy z nas jest zupełnie inny, to wszystkich członków naszej Rozbieganej grupy łączy jedno: pasja do biegania i nieustanna chęć dobrej zabawy! A co za tym idzie? Oczywiście mnóstwo wyjazdów, spotkań biegowych i możliwości, aby zdrowo się pośmiać! 



W ubiegły weekend możliwości i do zabawy i do porządnego wycisku mieliśmy mnóstwo! Zacznijmy więc od początku i zobaczmy jak biegało się naszym zawodnikom w Warszawie, Zakrzówku i Wieliczce! 

Przenieśmy się na chwilę do stolicy naszego kraju. Wyobraźmy sobie miasto pełne biegaczy, a wśród nich grupę szczęśliwców, którym zawsze świeci słońce. Chociaż nie wszystko szło kolorowo- zapomniane czipy, rozładowane telefony i grypa żołądkowa- to nic nie przeszkodziło nam w tym, co Rozbiegani lubią najbardziej- bieganiu i dobrej zabawie. O tym, co takiego działo się w stolicy opowiedzą Ania, Paweł i Tomek- przedstawiciele wszystkich dystansów 
biegowej Warszawy!



Sen o Warszawie...
"PZU Maraton Warszawski- wszystko zaplanowane w szczegółach, a życie jak zwykle zweryfikowało postawione zamierzenia. W sobotę po południu okazało się, że niestety uaktywnił się wirus żołądkowy sprzedany przed wyjazdem przez córkę. Zapas węglowodanów szybko się opróżnił, a na ładowanie nowych nie było szans. Zostało podjęcie decyzji: biec, czy nie biec. Jeszcze wieczorem myślałam o rezygnacji i przełożeniu startu na Rzeszów. Rano podjęłam jednak decyzję, że jak już jestem w Warszawie, to muszę spróbować. Wiedziałam, że zamierzony plan ciężko będzie zrealizować, ale bez walki się nie poddam.Najbardziej bałam się reakcji pustego żołądka na żele energetyczne, ale na szczęście obyło się bez atrakcji na trasie. Super szło do 35 km- niestety odwodnienie dało o sobie znać na ostatnich kilometrach i brakło energii. Ostatecznie życiowkę udało się poprawić prawie o 2 minuty. Myślę, że gdyby nie bardzo dobre przygotowanie- wielkie podziękowania dla trenera Ilya Markov- tego wyniku nie udałoby się wywalczyć. Niedosyt trochę został, ale myślę, że żal jakbym nie zaryzykowała byłby jeszcze większy. Żółty doping na trasie bezcenny. Dzięki Sławek za eskortę do mety. Życzę wszystkim takiego wsparcia. W grupie jest mega siła. Jeszcze raz dzięki wszystkim.  Do następnego maratonu- tam odbiję sobie z nawiązką."
Anna Drzyzga-Błaszczyk



Nie chcemy być gorsi!
,,Kiedy nasi najwspanialsi maratończycy podjęli decyzję o starcie w Warszawie, ja, Magda i Kamil nie pozostaliśmy obojętni i zdecydowaliśmy się wystartować w sztafecie maratońskiej, by choć trochę móc poczuć smak królewskiego dystansu maratonu. Sztafeta składała się z 3 etapów. Pierwszy liczył ok. 9.5 km i biegł go Kamil. Drugi najdłuższy, bo ok. 22.5 km wziąłem na swoje barki, a trzeci ostatni czyli ok. 10 km pobiegła Magda. Każdy z nas dał z siebie wszystko, dzięki czemu dobiegliśmy na metę jako 71 sztafeta. Jak wiadomo w grupie siła, dlatego postanowiliśmy z Kamilem, że wbiegniemy z Madzią razem na metę, żeby wspomóc ją w ostatnich metrach biegu i cudnie uwieńczyć wspólny start w sztafecie. "
Paweł Urbański


Warszawska ,,piątka"
,,W miniony weekend wraz ze znajomymi z ROZBIEGANYCH DOBCZYC wybraliśmy się na biegowy podbój Warszawy. W dniu biegu od samego rana byłem jakiś poddenerwowany i rozkojarzony- zapomniałem sobie przygotować coś do jedzenia przed startem ,w moim pakiecie startowym nie miałem agrafek do przypięcia numeru startowego i co najgorsze- w drodze na start zorientowałem się, że nie mam chipa, bo zostawiłem go w miejscu gdzie nocowałem, a to był drugi koniec Warszawy. Jakoś z tymi problemami sobie poradziłem- od kolegi coś zjadłem agrafki też się załatwiło, a i chipa dosłownie na 3 minuty przed startem udało się mi dostarczyć (podziękowania dla mojej Ilonki).
W Warszawie startowałem na dystansie 5 km i z tego biegu jestem zadowolony ,choć zawsze mogłoby być lepiej. Przed startem zakładałem, że pobiegnę na okolice 18 minut- no i się udało w 100% , ale szanse na zrobienie swojej życiówki na 5 km były ogromne, bo biegło mi się rewelacyjnie. Od samego początku biegłem równo i w miarę spokojnie, założone tempo biegu realizowałem idealnie, ale po 3 kilometrze zrozumiałem, że do mety nie jest daleko, a ja tak na prawdę nie jestem jakoś zmęczony. Postanowiłem troszkę przyspieszyć i urwałem się małej grupce, z którą biegłem od samego początku. Zacząłem doganiać i wyprzedzać innych biegaczy, którzy byli sporo przede mną. Wbiegając na metę czułem się naprawdę dobrze, nie byłem mega zmęczony - po prostu to był mój dzień i wykręciłem 17'47'', czyli o 1 sekundę od mojej życiówki. Troszkę żałowałem, że początkowe 3 kilometry pobiegłem tak zachowawczo, bo była ogromna szansa na super czas, no ale trudno się mówi. Następnym razie muszę w siebie bardziej uwierzyć i od samego początku mocno biec."
Tomasz Kupiec



Idźmy dalej, a raczej biegnijmy... na Zakrzówek, gdzie wśród bajecznych widoków biegowe ścieżki przemierzała inna reprezentacja Rozbieganych. O tym, jak się biegało opowiedzą Radek i Łukasz. 



Powtórka z rozrywki
,,Bieg na Zakrzówku odbył się już po raz drugi. Był on zwieńczeniem cyklu ITMBW 2017 ( w którego skład wchodziły jeszcze: Bieg Walentynkowy, Biegiem na Bagry oraz Bieg Swoszowicki). Trasa była mi znana sprzed roku. Mimo obfitych opadów deszczu w ubiegłym tygodniu organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby warunki do rywalizacji były jak najlepsze. Wymagający podbieg, piękne widoki na zbiornik Zakrzówek, idealna pogoda - to wszystko sprawiło, że czas podczas biegu upływał niesamowicie szybko. Osobiście jestem bardzo zadowolony z wyniku - w przeciągu roku udało mi się poprawić rezultat na tej trasie o prawie 10 minut. Na pewno bieg ten był znakomitym przetarciem przed Biegiem 3 Kopców na którym pojawimy się już większa ekipą Rozbieganych."
Radek Budzowski



O podbiegach i drugim życiu
,,"Biegiem na Zakrzówek 2" to był mój pierwszy bieg z cyklu biegów organizowanych przez ITMBW. Zdecydowałem się tylko na start w biegu na 3 km z powodu odniesionej niedawno kontuzji. Start biegu był wyznaczony na godzinę 12, więc po przybyciu na miejsce, szybko odebrałem numer startowy i przystąpiłem do porządnej rozgrzewki. Po strzale z pistoletu wyruszyliśmy na trasę. Pierwsze kilkaset metrów okazało się bardzo wymagające z powodu zdradzieckiego błota. Każdy następny krok mógł się skończyć bolesnym upadkiem, czego niektórzy rywale doświadczyli. Następnie przed nami wyłowił się niewielki podbieg, który dość sprawnie pokonałem. Zmieniła się też nawierzchnia, z kamienistej na asfaltową, więc mogłem spokojnie przyspieszyć zbiegając, nie ryzykując przy tym upadku. Najcięższy punkt na trasie znajdował się ok.1,5 kilometra od miejsca startu. Do pokonania miałem ok. 300 metrowy podbieg, który okazał się bardzo ciężki. Pod koniec podbiegu z powodu kryzysu, przeszedłem do marszu. Na szczęście na szczycie wstąpiły we mnie nowe siły i wąską ścieżką prowadzącą przez las pomknąłem do mety. Po wybiegnięciu z lasu wyłonił się wspaniały widok na cały zalew Zakrzówek. Do mety pozostało już tylko kilkaset metrów. Goniłem dwóch biegaczy. Gorący doping Radka sprawił, że jeszcze bardziej przyspieszyłem. Niestety rywale okazali się zbyt mocni. Przekroczyłem linię startu osiągając czas 15:45. Następnie otrzymałem ładny medal, który zawiśnie na mojej ściance z medalami."
Łukasz Paszt


To jeszcze nie koniec naszych weekendowych zmagań... Końcowym punktem na trasie biegowych podróży jest Wieliczka, gdzie głównym bohaterem jest półmaraton, o którym opowie Paweł.


Wielickie górki po raz trzeci
,,Półmaraton Wielicki to dla mnie wyjątkowy bieg. Mój pierwszy półmaraton zapamiętam na zawsze. Deszcz, zimno, wymagające podbiegi i w końcu medal – tak było w 2015 r. Dwa lata później po raz trzeci stanąłem na starcie przy Solnym Mieście tym razem doskonale zdając sprawę z jaka trasą się spotkam. Miałem mały rachunek do wyrównania. Razem z Grzegorzem wystartowaliśmy z planem złamania własnych życiówek. Pierwsze 10 kilometrów biegło się bardzo przyjemnie, co potęgowała ładna pogoda! Po raz pierwszy w historii biegu wyszło słońce! Niestety w moim przypadku planu nie udało się zrealizować. Na 15 km. zacząłem tracić siły, co przy kolejnych podbiegach skutkowało zmianą tempa biegu, a w ostateczności czasem 1h 57min na mecie. Lepiej niż przed rokiem ale…no cóż …chyba mam znowu jakiś rachunek do wyrównania! Taka już nasza- biegaczy choroba, ale dobrze mi z tym.
PS. Grzegorz poszedł jak strzała zdobywając kolejną życiówkę! A wierzcie mi , w Wieliczce to nie jest łatwa sprawa – Szacun kolego! PS. 2 – Nowe softy robią robotę! Spojrzenia innych grup – bezcenne!"
Paweł Kniaziowski

Tym sposobem Rozbiegani dokładają kolejne kilometry do swoich biegowych statystyk. Jesień dopiero się zaczyna - czas pokazać jeszcze więcej! 

środa, 6 września 2017

ROZBIEGAMY TĘ JESIEŃ!



Wraz z początkiem września rozpoczynamy sezon na starty w zawodach sprawdzające naszą formę po letnich treningach. W czasie ostatniej niedzieli ( 3 września) nasza grupa rozbiegała się po Tychach, gdzie część z nas zmierzyła się z dystansem półmaratońskim (21 km), część z popularną ,,dyszką”, a część kibicowała i zagrzewała do walki naszych zawodników.

Zobaczcie sami, co o swoich startach mówią nasze słoneczka i jakie wrażenia towarzyszą reprezentantom obu dystansów!




Ledwo dycha, czy nie dycha?- Sławek na trasie 10 km

Cześć to ja Sławomir!

W drodze powrotnej z naszej biegowej niedzieli w Tychach dowiedziałem się, że jako jeden z nowych członków ROZBIEGANYCH powinienem przygotować relacje z mojego biegu -10 km. Opierałem się przez chwilę (jakieś 2 minuty), ale pod naporem argumentów uległem.

Zacznijmy od początku:

Niedziela, 8 rano, szybki załadunek do busa i w drogę. Trasa przeleciała bardzo szybko, bez żadnych komplikacji, w radosnej atmosferze RD i przyjaciół z Gdowa i Myślenic .

Na miejscu w spokoju odebraliśmy pakiety startowe i oczekiwaliśmy na start. Tuż przed ustalonym czasem startu wyszliśmy na krótką, ale intensywną rozgrzewkę. Gdy wybiła godzina 12.30 wszyscy ustawieni byli już na starcie. Jeszcze tylko odliczanie- 3, 2, 1 i ruszyliśmy. Właściwie pierwsze metry to był powolny trucht spowodowany bardzo dużą ilością zawodników. Od startu ruszyłem wolno- wraz ze mną biegała Magda- i tak było kilkaset metrów. Niestety z wielką przykrością musiałem ją zostawić i przyspieszyłem dosyć ostro. Jednak przez jakieś 3 km od startu było bardzo ciasno i czasem musiałem się przeciskać między zawodnikami. Z każdym kolejnym kilometrem robiło się trochę luźniej, więc mogłem jeszcze bardziej przyspieszyć . Po drodze miałem kolejnych zawodników z RD, ale nie dlatego, że jestem taki szybki tylko dlatego,  że oni mieli do przebiegnięcia półmaraton.


 
Pierwsze oznaki zmęczenia zacząłem czuć po 5 może 6 km, ale z pomocą przyszedł mi lekki spadek terenu, a po jakimś czasie na trasie czekali nasi WSPANIALI ROZBIEGANI KIBICE i to dało mi drugi oddech. Czułem, że znów mogę biec szybciej. Starając się nie myśleć o zmęczeniu mijałem kolejnych zawodników. Następny wielki kryzys dopadł mnie w granicach ok.9 km, od którego to zaczynał się ostatni podbieg przed metą. Po pokonaniu wzniesienia byłem tak zmęczony, że marzyłem tylko o zakończeniu biegu. Ostatnie metry to była walka z samym sobą i z jakimś przyzwoitym wynikiem . Po przebiegnięciu mety czułem wielką radość z dobrego wyniku i z tego, że w końcu ten bieg się skończył. Po otrzymaniu pamiątkowego medalu wróciłem do naszej ROZBIEGANEJ ekipy i czekaliśmy na resztę naszych zawodników. Po zakończeniu wszystkich biegów udaliśmy się na dekoracje zwycięzców, a następnie w wesołą drogę powrotną do domu.

                                                                                    Sławomir Bryl


Powitanie biegowej jesieni – Półmaraton Tyski

3 września 2017 zawitaliśmy do Tychów. Rywalizacja przebiegała na dwóch dystansach: w biegu głównym półmaratonie oraz w biegu na 10 km. Każdy z nas znalazł coś dla siebie ;) Większa część wybrała półmaraton.

Na Śląsk wybraliśmy się dużą grupą i jak to każdy z Rozbieganych ma w zwyczaju obraliśmy duże cele. Pogoda od rana nie była dobra. Niesprzyjająca aura nie mobilizowała. Pomimo tego nikt nie miał zamiaru odpuszczać. Wspólne rozmowy w trakcie podróży pozwalały na odpowiednie dobranie taktyki do panujących warunków i przygotowanie przedstartowe. Na miejscu byliśmy dużo wcześniej. Tuż przed rozpoczęciem zmagań deszcz ustąpił. Całą grupą udaliśmy się na rozgrzewkę. Ostatnie poprawki, wskazówki od kolegów i start.


Początkowo trasa półmaratonu prowadziła ulicami miasta. Po pokonaniu 12 km wbiegliśmy w 5-6 km teren (ubite trakty leśne) wokół jeziora Paprocańskiego. Następnie powrót na asfalt i tak do końca,  do mety. Doping kibiców dodawał sił w utrzymywaniu założonego tempa oraz wiary w końcowy sukces. Najtrudniejszym momentem zmagań okazał się końcowy odcinek. Około 2 km podbieg z jednym stromym 400-500 m fragmentem był bardzo wymagający. Po pokonaniu tej przeszkody nawet eRDuś w strefie kibica (bezpośrednio przed metą) stał się mniej widoczny ;)


Najlepszy wynik spośród Rozbieganych uzyskał Irek (1:24:10). 3 miejsce w kategorii wiekowej i pobicie rekordu naszej grupy w „połówce” to super wynik. Wyróżnić należy też Pawła. Jego czas 1:25:59  robi wrażenie. Wśród kobiet trzeba wspomnieć o Ani, która wspaniale się zaprezentowała i pobiła rekord życiowy – 1:34:57 (2 miejsce w kat. wiekowej). Podziękowania należą się też Tomkowi za wsparcie Ani i mocne tempo.

Pozostałe wyniki:

Kamil 1:28:30

Łukasz 1:35:23

Paweł II 1:44:36

Kamil Sajak


Podsumowując: rozpoczęliśmy tą jesień z wielką pompą i wcale nie mamy zamiaru odpuszczać!
Mamy Wam jeszcze do pokazania sporo naszych możliwości...






środa, 28 czerwca 2017

Raz Kozie Bieg czyli Rodzinny Mini Festiwal Biegowy "O złotą kózkę"


Rodzinny Mini Festiwal Biegowy "O złotą kózkę" który zorganizowaliśmy 4 czerwca 2017 r. pewnie jeszcze długo będzie wywoływał w uczestnikach, organizatorach, kibicach wiele wzruszeń. Dla nas, jako grupy biegowej była to bardzo ważna impreza biegowa, bo chcieliśmy pokazać przede wszystkim lokalnej społeczności, ale nie tylko, że bieganie może być wspaniała zabawą, że zdrowa rywalizacja, wylane litry potu, aktywność fizyczna potrafi dać dużo radości. Czy nam się to udało, czy nasz festiwal biegowy jest dla Was miłym wspomnieniem to już musicie sami osądzić. Wierzymy, że tak.


Chcieliśmy, żeby było to prawdziwe święto biegania, dlatego tak wiele razy używaliśmy słowa „PROSZĘ”. Na nasze prośby o zaangażowanie odpowiedziało wiele firm, instytucji, organizacji. Za każdą z nich stał człowiek, stali ludzie którzy również są zwycięzcami naszego Festiwalu. Teraz my mówimy: „DZIĘKUJĘ”. Mówimy to w imieniu organizatorów, a także wszystkich tych, którym niedzielny dzień sprawił tyle radości.
Nikt by nie pobiegł gdyby nie było biegaczy, którzy przyjechali z różnych zakątków Polski, nie byłoby biegów dzieci gdyby nie rodzice, którzy mimo upałów przyprowadzili swoje dzieci na start biegów. To Wy wszyscy tworzyliście ten Festiwal. Bardzo się cieszyliśmy Waszą tak liczną obecnością!
Nie rywalizowalibyśmy o „O złotą kózkę” gdyby nie ogromny sztab ludzi organizujących i zabezpieczających imprezę. Po raz kolejny spotykamy się z ogromną życzliwością straży pożarnej – na ręce Kazimierza Płatka (Komendant Miejsko-Gminny OSP Dobczyce) składamy podziękowania dla wszystkich strażaków z naszej gminy, a także strażaków z OSP Raciechowice. Mieliśmy także licznych wolontariuszy, których nie sposób wszystkich wymienić – byli to m. in. uczniowie Zespołu Szkół w Dobczycach. Wspomagali nas również wolontariusze, ratownicy z Malta Służba Medyczna oddział Myślenice i funkcjonariusze Policji.
Rangę biegu podnosiła jak zawsze siedziba biura zawodów i jego zaplecze organizacyjne przy Regionalnym Centrum Oświatowo-Sportowym. Za serdeczność i otwartość w przyjęciu nas dziękujemy dyrektorowi Andrzejowi Topie z Miejsko-Gminnego Ośrodku Kultury i Sportu w Dobczycach. Biegacze mieli również gdzie zaparkować dzięki uprzejmości Zespołu Szkół w Dobczycach. Żeby przeprowadzić zawody potrzebna była ogromna ilość różnego rodzaju sprzętu typowego dla organizacji imprez biegowych – tu mogliśmy liczyć na KKB Dystans z Pawłem Żyłą na czele, sprzęt użyczyła także Raba Dobczyce. Zaplecze biurowo-logistyczne zaoferowała nam Miejska Biblioteka Publiczna w Dobczycach. Rozgrzewkę poprowadziła niezastąpiona Sylwia Nosal- Trener Personalny/ Instruktor fitness
Gdy wpadliśmy na pomysł biegu otrzymaliśmy przychylność i po założeniu stowarzyszenia wystartowaliśmy w konkursie, gdzie otrzymaliśmy dotację Gminy i Miasta Dobczyce. Duże finansowe wsparcie ofiarował nam również Kalejdoskop partnerstwa. Wielką niespodzianką było dla nas, gdy w kilka dni po ogłoszeniu, że organizujemy Festiwal otrzymaliśmy telefon od firmy „ANIMEX”, która zadeklarowała chęć wsparcia świetnie zapowiadającej się imprezy. Dzięki niej tak wspaniale wyglądały biegi dla dzieci. Wszyscy zachwycaliśmy się eRDusiem – naszą maskotką klubową. Narodził się on dla naszej grupy, dzięki projektowi napisanemu przez dwóch członków naszej grupy w ramach programu Działaj Lokalnie (projekt pt. „Biegowe Przedszkole”).
Po raz kolejny otrzymaliśmy wsparcie od wielu firm – Betoniarnia Marbud, Lenart&Synowie, Panorama Sport i Bajer Sport Centrum Turystyki Aktywnej. Wiele firm przekazało także materiały promocyjne do pakietów i nagrody rzeczowe. Wśród nich musimy wymienić: Rucola Caffe, Market Jan (sklep internetowy), Ferro, KNS Okna - Śląska Fabryka Okien, HILLTOP Caps, hurtownia „Aga”, Kręgielnia Gdów, Pizzeria Camaro, Negra Sport, Studio kosmetologii mgr Anna Szlachetka, Erkado fabryka drzwi, Femi Sfera, Venus – zakład fryzjerski z Raciechowic, Oriflame. Zabiegi dla pań ufundowała Anna Szlachetka - kosmetolog.
Ciągle jeszcze przeglądamy zdjęcia, oglądamy filmy. Wysoki poziom relacji i zapowiedzi zapewnili nam profesjonalni partnerzy medialni - RePlay (oprawa foto i video ): Kamil Sorocki, Dobczycki Portal Informacyjny DPI, Miesięcznik Tapeta, KAT Dobczyce i miesięcznik powiatowy „Sedno”. Swoją wdzięczność wyrażamy także pracownikom Biura Promocji Urzędu Gminy i Miasta Dobczyce za pomoc w promocji naszej imprezy.


Wyniki:
Bieg główny 5 km
Nordic Walking - 5 km
Biegi dzieci 

Dziękujemy wszystkim biegaczom i kibicom. Bez Was ta impreza biegowa nie byłaby tak wspaniała. Przygotowaliśmy dla Was wszystkie dostępne galerie zdjęć i filmy w jednym miejscu.
zdjęcia:
ROZBIEGANE DOBCZYCE - Biegi Dzieci o złotą kózkę
ROZBIEGANE DOBCZYCE - Bieg Główny o Złotą Kózkę-RYNEK
ROZBIEGANE DOBCZYCE - Rodzinny Mini Festiwal Biegowy "O Złotą Kózkę"
ROZBIEGANE DOBCZYCE - Bieg Główny o Złotą Kózkę-dekoracja zwycięzców
KAT DOBCZYCE - RAZ KOZIE BIEG
Miesięcznik tapeta - O złotą kózkę - dobczycki bieg, cz.I: Błonia
Miesięcznik Tapeta - O złotą kózkę - bieg dobczycki, cz. II: na trasie
Dobczycki Portal Informacyjny - FESTIWAL BIEGOWY O ZŁOTĄ KÓZKĘ - DZIECI
Dobczycki Portal Informacyjny - FESTIWAL BIEGOWY O ZŁOTĄ KÓZKĘ – BIEG GŁÓWNY

filmy:
Czas przygotowań :D Realizacja klipu: RePlay
Bieg o Złotą Kózkę
Bieg o złotą kózkę - podsumowanie



wtorek, 2 maja 2017

42 km do pełni szczęścia

Ulica Grodzka w Krakowie wydaje mi się piękna jak nigdy! Tłum kibiców, brawa, krzyki dopingujących ludzi! Jeszcze tylko skręt w prawo na płytę Rynku Głównego i medal znajduje się na mojej szyi!!!  Mieszanina emocji jest trudna do określenia – euforia, radość, zaskoczenie, duma, wzruszenie – można by długo wymieniać – TEGO NIE DA SIĘ OPISAĆ  -TO TRZEBA PRZEŻYĆ!!  


Ale może trochę cofnę się w czasie…
 - Może byśmy tak maraton spróbowali zrobić? Żółci z Rozbieganych zapisy grupowe robią to można by się podpiąć i spróbować.. – Maraton? Ja wiem...  może? Tak mniej więcej przebiegała zupełnie niezobowiązująca rozmowa z Grześkiem na korytarzu dobczyckiego ZS. Dalej już poszło lawinowo – szybka wizyta w świątyni dobczyckich biegaczy  - Bibliotece,  rozmowa z Pawłem, którego rady i zachęty zaowocowały założeniem żółtych koszulek i utwierdzeniu nas w przekonaniu, że to możliwe… Przygotowania do Cracovia Maratonu rozpocząłem w grudniu, wydłużając niedzielne rozbiegania o dodatkowe metry. Niestety  dość szybko okazało się, że z tym efektem cieplarnianym to jeszcze nie tak do końca i zima potrafi zaskoczyć nie tylko kierowców ale i biegaczy.  Początkowo nie wszystko szło jak sobie na lodówce rozpisałem, ale jako urodzony optymista byłem dobrej myśli. Ostatni długi trening odbyłem w Ustrzykach Dolnych, gdzie trudna ale bardzo malownicza trasa nie sprawiła mi większych trudności – jest dobrze –pomyślałem sobie wtedy.


Kraków  - godzina zero
Muzyka – działa, żele – są! Dam radę? Czy jestem dobrze ubrany? Może za mało się nawodniłem? – Pewnie za mało!  – setki myśli kłębią się w głowie.  Kilka sekund wcześniej rozległ się huk pistoletu startowego a my z grupką biegaczy stoimy schronieni przed deszczem pod namiotem sponsora rozdającego wodę. I w końcu ruszamy ! Jako zapisany w strefie czasowej 4.30 – 5.00, napotykam sympatycznych zajączków z balonami 4.45. – Biegniecie z nami?  - Pewnie! Który raz? – Pierwszy! To na pewno  tutaj? – Eeeee. No tak.


Trasa
Już na samym początku Rozbiegani dodali mi skrzydeł – dla takich wariatów to ja  muszę dobiec! Stojący na murku wrzeszczący na cały głos kangurek to niezbyt częsty widok.– Macie niesamowity fanklub! – krzyknęła biegnąca obok dziewczyna!  Byliście najlepsi na trasie!!
Pierwsze okrążenie udało się przebiec bardzo przyjemnie. Fakt, że byłem dość ostrożny i starałem się nie zrywać wolnego tempa – w końcu zostało jeszcze 21 km, a to nie przelewki. I znowu „żółty tłumek” ustawiony przy bulwarze dopinguje tak, że trudno utrzymać nogi w ryzach  - dwumetrowiec z mikrofonem wychodzi z siebie…
Drugie okrążenie. Zaraz się zacznie, zaraz się zacznie – takie myśl chodziły mi po głowie na Alei Pokoju, gdy powoli wyłaniała się bryła Tauron Areny – to już 30 km.  Grzegorz narzeka na buty – musi zwolnić. 35 ,38, 40 km  - mega doping po raz kolejny! Ostatnie dziesięć kilometrów biegło mi się najlepiej – I w końcu Stare Miasto – Grodzka piękna jak nigdy…. Nigdy tego nie zapomnę!
Myślałem, że będę padał ze zmęczenia, ale rozpierała mnie energia na mecie! Myślałem, że powiem – nigdy więcej, ale powiedziałem -  chcę więcej! Ale teraz odpocznę.
Na koniec wielkie podziękowania dla całej ekipy RD – za  moc dopingu i za to ! Dla Pawła za słowa zachęty!

Paweł Kniaziowski





poniedziałek, 27 marca 2017

"ZŁOTE GACIE" i "Papieskie Kremówki"

Mój czwarty tegoroczny start, zaprowadził w ostatnią sobotę mnie i część Rozbieganych do Brzeszcz. Bieg o "złote gacie" brzmiało ciekawie dlatego ruszyliśmy ku tej przygodzie.


Wyczerpany limit zapisowy
Wcześniej nie obyło się bez kłopotów z zapisami. Limit zgłoszeń 600 osób szybko się wyczerpał, nie wszyscy chętni zdążyli i tylko dzięki Ani, udało nam się zdobyć trzy dodatkowe pakiety przyznane przez organizatora biegu.
Nawet nie wiedzieć kiedy dotarliśmy na miejsce zawodów i sprawnie odebraliśmy pakiety startowe. Potem szybka zmiana ciuchów na biegowe, rozgrzewka i biegiem na start, który był oddalony od biura zawodów i mety o ok. 500 m. Jakież było nasze zdziwienie kiedy w drodze na start nagle spotkaliśmy kolejnych Rozbieganych, którzy przyjechali nas dopingować i jak się potem okazało zrobić dosyć pokaźną dokumentacje zdjęciową z biegu.


Biegiem pośród stawów
No i w końcu start. Tradycyjne przybicie piątek i ruszamy do boju. Jak się potem okazało po życiówki i miejsca na podium. Trasa bardzo przyjemna, więc szybko uciekały biegowe kilometry. Na trasie Iwonka obstrykała nas swoim aparatem robiąc super fotki, a na mecie Ewka i Wiktoria dopingowały i mobilizowały "Rozbieganych" do mocnego finiszu.


Wszyscy jesteśmy zwycięzcami
No i były tego efekty. Ania nowa wspaniała życiówka. 4 miejsce open wśród kobiet i 1 miejsce w swojej kategorii wiekowej. Paweł i Łukasz nowe życiówki i wysokie miejsca w klasyfikacji Open. Pozostali: Janek, Grzesiek, Fabian i ja pobiegliśmy zgodne z naszymi założeniami.
Trasa bardzo fajna i szybka, medale rewelacyjne. W końcu udało nam się wybiegać "złote gacie". Za rok mam zamiar tam wrócić i powalczyć o znacznie lepszy czas i miejsce.


Kremówkowy powrót do domu
No i na koniec wisienka na torcie każdego biegu. Dekoracja zwycięzców. Byliśmy bardzo dumni i szczęśliwi jak Ania wchodziła na podium dwa razy. A tak, tak. Dwa razy bo organizatorom pomyliły się klasyfikacje i wywołali ją dwa razy. Po chwili wszystko się wyjaśniło i Ania dostała swoją statuetkę za 1 miejsce i burzę oklasków od kibiców.
W zasadzie można by było na tym skończyć tą relacje, ale w drodze powrotnej zdarzył się jeszcze jeden drobny szczegół. Papieskie kremówki. Bo jak tu przejeżdżać i być w Wadowicach i nie wstąpić na kremówki. No nie można.


Gratulacje dla całej naszej ekipy za start i dobre wyniki i wielkie podziękowania naszej ekipie kibiców.

Jan Piwowarczyk





wtorek, 21 marca 2017

Półmaraton Marzanny - biegowe przywitanie wiosny

 Zaczynając swoją przygodę z bieganiem nawet nie marzyłam, że kiedyś przyjdzie mi się zmierzyć z takim dystansem jakim jest półmaraton :-) .

Zapisując się na "Marzannę"byłam pewna, że oddam pakiet komuś kto wiem, że przebiegnie taki dystans. Ale skoro powiedziało się "A" (zapisując się), trzeba powiedzieć "B" i zacząć trenować. Po przebiegnięciu pierwszych w życiu 18 km stwierdziłam, że porywam się z motyką na słońce. Było ciężko. Jednak z każdym kolejnym treningiem było coraz lepiej i w końcu zaświtała mi myśl - DAM RADĘ !!!


        Dzień zawodów przywitał nas sporym wiatrem i przebłyskami słońca. Mimo wszystko nastawienie było pozytywne. Wyjechaliśmy z Dobczyc ok.9:00 (czyli ja z mężem, bo musże zaznaczyć, że on również brał udział w tym biegu) zabierając Anię, Pawła P. oraz naszego wiernego kibica - córkę Wiktorię. Droga minęła szybko na rozmowach i omawianiu strategi jak pokonać taki dystans. Moim marzeniem było zmieścić się w 2 godzinach. Po odebraniu pakietów od Iwonki, która była w biurze zawodów poszliśmy się przebrać i zrobić rozgrzewkę. Przed startem były uściski, życzenie sobie wzajemnie powodzenia, po czym każdy udał się na swoją strefę czasową.


        Odliczanie od 10 i startujemy. Starałam się pilnować tempa, żeby nie dać się porwać tłumowi lecz biec równo. Pierwsze 10 km biegło mi się rewelacyjnie - nawet szybciej niż planowałam. W granicach 13 km pojawiła się kolka i myśl że przez nią nie da się zrealizować planu. Na szczęście  szybko odpuściła. Najtrudniej biegło mi się w okolicy 17 i 18 km po Bulwarach Wiślanych, gdzie wiatr wiał prosto w twarz. Dodatkowo pojawił się kryzys - nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Na szczęście na ok.20 km dopingowały biegaczy 2 dziewczyny,które swoją muzyką i śpiewem dawały ogromny zastrzyk energii. Znowu biegło się super. Zegarek zasygnalizował 20 km. To był ten moment gdy poczułam łzy pod powiekami, bo właśnie uświadomiłam sobie, że za chwilę zobaczę znajome twarze i upragniony medal zawiśnie na mojej szyi.


        Ostatni kilometr był straszny. Nogi chciały biec,ale wiatr nie pozwalał. Meta zamiast się przybliżać, jakby się oddalała. Ok.400 m przed finiszem usłyszałam swoje imię - to moja szalona ekipa ROZBIEGANE DOBCZYCE dodawała mi sił. Dziękuję WAM.
W oddali słyszałam znajomy głos - to Paweł Żyła witający kolejnych wbiegających na metę. Głośniej i coraz głośniej - również ja przebiegam linię mety. JEST i medal.
Mimo zmęczenia byłam szczęśliwa. Przebiegłam. Czasowo szybciej niż marzyłam - 01:54:03.



Wraz ze mną wystartowali również:
Kupiec Tomasz 01:24:11 - życiówka
Piwowarczyk Paweł 01:25:37 - życiówka
Wojtan Ireneusz 0126:34 - życiówka
Franiek Łukasz 01:35:57 - życiówka
Drzyzga-Błaszczyk Anna 01:37:05 - życiówka
Urbański Paweł 01:40:50 - życiówka
Szczeciński Marek 01:42:48 - życiówka
Tokarz Wojciech 01:53:31
Skuza Grzegorz 01:54:52 - życiówka
Kniaziowski Paweł 01:54:59 - życiówka
Dudzik Patrycja 01:59:04 - życiówka
Węgrzyn Dorota 02:01:07
Para Klaudia 02:21:03
Muszę również dodać, że razem z XIV Krakowskim Półmaratonem Marzanny wystartował też III Bieg z Dystansem Dla małych serc na dystansie 10 km. W biegu tym również mieliśmy swoich żółtych reprezentantów.
Z dystansem tym zmierzyli się: Dudek Bartek, Sorocki Kamil, Jan Piwowarczyk, Wróbel Ilona, Wojtan Ewa oraz Bętkowska Wioletta.

Marta Franiek




ONICO Gdynia Półmaraton czyli Rozbiegane Dobczyce w podróży

Co?    ONICO Gdynia Półmaraton
Dystans:   21.097 km
Miejsce:   Gdynia
Motywacja:   wyjątkowy medal
Cel:   złamanie życiówki, weekend nad morzem, sprawdzenie formy po zimie


Zaczęło się od grudniowego wieczoru, kiedy przeglądając Internet natknąłem się na wizualizację medalu półmaratonu w Gdyni. Od razu przykuł on moją uwagę – a musicie wiedzieć, że jestem osobą, dla której medale stanowią ważny element każdych zawodów. Zdania na ten temat mogą być podzielone, ale chyba każda motywacja jest dobra. Na drugi dzień zapadła decyzja: jadę w marcu nad morze! Jednocześnie trochę żałowałem, ponieważ wiedziałem, że tego samego dnia odbędzie się w Krakowie Półmaraton Marzanny. Klamka zapadła, medal mnie skusił. Nie czułem już strachu przed tym dystansem jak to miało miejsce 5 miesięcy wcześniej – w październiku na Półmaratonie Królewskim w Krakowie. Wiedziałem, że w Gdyni będę walczył o poprawę mojego debiutanckiego rezultatu na poziomie 2:00:34. Nie ukrywam, że w zimie trochę pracowałem nad poprawą mojej kondycji i oswojeniem się z dłuższymi dystansami.
Do Gdyni wyruszyłem w sobotę rano. Podróż minęła szybko i przed południem byłem na miejscu. Krótki spacer – przywitanie z morzem, obiad, zameldowanie w hotelu i mogłem wyruszać odebrać pakiet startowy. Cała organizacja imprezy stała według mnie na bardzo wysokim poziomie – sprawne wydawanie pakietów to tylko początek. Pierwszy raz uczestniczyłem w pasta party – imprezie, gdzie dzień przed biegiem biegacze zbierają się i wspólnie ładują akumulatory makaronem. Organizatorzy stworzyli z tego wydarzenia swoistą markę – ściągnęli na start najlepszych zawodników z całego świata z rekordami życiowymi poniżej 62 minut.
Wieczorem zacząłem odczuwać wzrost adrenaliny.
Rano wstałem już o 5:55 – emocje dawały o sobie znać. Po porannej przechadzce zmartwił mnie mocny wiatr – po szybkiej konsultacji z resztą załogi RD już wiedziałem, że w Krakowie warunki będą podobne.
Sam bieg wspominam bardzo dobrze. Spokojne pierwsze 10 km – tempo 4:58/km – wręcz byłem w szoku, że tak szybko minął mi ten czas. Ciągle starałem się kryć za kimś, aby nie tracić energii na pokonywanie oporów wiatru. Problemy zaczęły się na licznych małych podbiegach w okolicy 12 km. Tempo spadło, a ja wiedziałem, że po 15 km nogi dadzą o sobie znać. W takich chwilach to nie żel, czy izotonik jest najlepszych lekarstwem – dla mnie była nim myśl o moich kolegach i koleżankach z klubu, którzy właśnie wystartowali na tym samym dystansie w Krakowie (start Półmaratonu Marzany nastąpił o 11:00, a mój o 10:00). Wiedziałem, że każdy z nich daje z siebie wszystko, że walczą, że nie mogę się poddać. W głowie słyszałem tylko ich słowa z ostatniego spotkania: „Radziu, dasz radę!”. To wszystko pchało do przodu, kibice na reprezentacyjnej ulicy Świętojańskiej dali potężną dawkę energii i dobiegłem na metę. Chwila wytchnienia, spojrzenie na zegarek – i jest! Nowa życiówka – 1:45:31. Tempo w granicach 4:59/km – tempo, które w listopadzie było dla mnie nie do pomyślenia na dystansie 10 km! Poczułem dumę i powiedziałem sobie w duszy „Dopiąłeś swego gościu – Gdynia, medal, wracaj do swoich i świętuj!” Odebrałem medal i ruszyłem w drogę powrotną na wieczorne spotkanie z moją ekipą, gdzie razem mogliśmy podzielić się wrażeniami z półmaratonów na dwóch krańcach Polski.
Na koniec słowo DZIĘKUJĘ. Tym, którzy wierzyli i mówili mi to na każdym kroku. Tym, którzy choć raz towarzyszyli mi w treningu (zwłaszcza w długich wybieganiach). Tym, dla których ładny medal nie jest głupią motywacją. Tym, którzy pomagali w przygotowaniach. Aha… i to przez Was jestem uzależniony od biegania.
Polecam dystans półmaratoński wszystkim – przy odpowiednim przygotowaniu jest on przyjemny i daje wiele radości. Mówię to Wam ja –

Radek Budzowski