wtorek, 28 czerwca 2016

Goniąc żubra w Puszczy Niepołomickiej

W niedzielę już po raz ósmy biegacze z bliska i daleka zebrali się przy Zamku w Niepołomicach aby stamtąd wyruszyć na leśne ścieżki po Puszczy Niepołomickiej w biegu "W pogoni za żubrem". 

Dystanse były dwa 8 i 15 km. Ja wraz z grupą ROZBIEGANE DOBCZYCE wybraliśmy ten krótszy dystans, z czego się bardzo cieszyłam, ponieważ był to mój pierwszy udział w zorganizowanych zawodach biegowych.
Zanim jednak opowiem o tym jak się biegło, jakie wrażenia, atmosfera to muszę koniecznie wspomnieć, że przed biegiem głównym były biegi dla dzieci, w których wzięły udział nasze pociechy. Świetnie im poszło. Sprawiło im to wiele radości i z dumą nosiły medale na szyjach.


Gdy dzieci trochę ochłonęły i my rodzice również to nadszedł czas aby ustawić się na linii startu naszego biegu.
Temperatura ponad 30 C, duszno. Start , ruszyliśmy całą żółtą grupą ( Jańcio, Marta, Ewa, Iwona, Wiola, Klaudia i ja).  Pierwszy kilometr był chyba dla mnie najcięższy. Gorąco  dawało mi się we znaki, z trudem łapałam oddech, pojawiały się pierwsze myśli, że nie dam rady, że w tych warunkach nie dobiegnę nawet do następnego kilometra. Niedługo potem wbiegłam do puszczy i poczułam ulgę. Biegło się o wiele lepiej. Na 4 km złapała mnie kolka, ale nagła zmiana pogody: burza, porywisty wiatr i ulewa dodały mi tylko siły. ( a może i strach, bo bardzo boję się burzy). W głowie myśl, że trzeba jak najszybciej dobiec do mety. Moje słabości zeszły na drugi plan. I  piękny widok – meta.  Cała przemoczona, ale szczęśliwa,  bo pomimo tak ekstremalnych warunków nie poddałam się i dobiegłam do mety. Teraz wiem że moja siła leży w głowie  i to jest motor do pokonywania moich słabości. Sądzę że lepszego debiutu na zawodach nie mogłam sobie wymarzyć i zapamiętam to na całe życie. Taki prawdziwy, bojowy chrzest.
Dziękuję całym ROZBIEGANYM DOBCZYCOM oraz Basi, którzy we mnie wierzyli . To bardzo pomogło. Specjalne podziękowania dla naszego najlepiej dopingującego kibica Kasi  Szczepańskiej.
Jestem szczęśliwa ze swojego debiutu. Mój czas  to 53,03, który wcale się dla mnie nie liczył. Ważne było to, że dobiegłam do mety.
Do zobaczenia na następnych startach!!!!!        

Iwona Krasek






                                                                                                                                                                    

czwartek, 23 czerwca 2016

Małżeńskie relacje biegowe

Irek - nasz Rozbiegany Jollo. Nie startuje często, bo praca mu na to nie pozwala, jednak jak tylko jest w Polsce podporządkowuje swój czas bieganiu: w czwartek jest zawsze na treningu, a w weekend- jeśli tylko jest coś ciekawego zorganizowane- startuje w zawodach. Na szczęście nie ma przeszkody w postaci żony- Ewy, bo to nie tylko czas dla niego, ale też dla całej rodziny.

Ewa - rzadko się zdarza, żeby jej nie było. Jej hasło to: ,,GRUPA MOBILIZUJE”, dlatego nigdy nie odmawia, gdy ktoś ją zaprosi do wspólnego biegania: czy to treningowo czy na zawodach.

Podobno są szczęściarzami, bo ich pasja jest bardzo rodzinna. Nie mają problemu z ciągłymi startami w zawodach, bo nawet jeśli ktoś z nich w nich nie biegnie, to z wielką przyjemnością kibicują w żółtych barwach.



Na pomysł wyjazdu na Nocny Półmaraton (21km) do Wrocławia wpadła Iwonka i jak zawsze zaraziła  wszystkim swoim planem na ,,ten” weekend. Wrocław to piękne miasto, ponad  600 000 mieszkańców, centrum kultury i stolica Dolnego Śląska. Dlaczego mielibyśmy nie zobaczyć tej nocnej starówki, oceanarium, panoramy? Rodzinne zwiedzanie połączone z tak ogromną dawką biegowych emocji, to coś co Wojtany lubią najbardziej!


Nocny Wrocław z perspektywy ,,przodów” 
,,Tam Rozbieganych jeszcze nie było”- taką miałem pierwszą myśl po rzuceniu przez Iwonkę nowego pomysłu. Kilku śmiałków tj. Jancio, Iwonka + jej kibic Robert, Grzesiek, Fabian, Ewka (debiutantka) i ja +  kibice: Madzia i Kubson oraz jak zawsze niezawodny fotograf Kamil zdecydowało się i załatwione! Znaleźliśmy się 300km od naszego rozbieganego miasteczka. Limit wolnych miejsc skończył się na długi czas przed startem, ale nam się udało- zdążyliśmy. Zaczęliśmy bardzo standardowo od odbioru pakietów, ale później szybko się zakwaterowaliśmy i poszliśmy na kaloryczny obiad przedbiegowy. Nie tracąc ani jednej chwili obskoczyliśmy jeszcze Panoramę Racławicką na odstresowanie, a później już tylko myśl o bieganiu. Tysiące ludzi byli bardzo widoczni w całym mieście (chociażby w tramwaju- śledzie w puszce to mają apartamenty!). Rozgrzewka i podróż do swoich stref startowych, gdzie chociaż każdy ma ten sam cel, to marzenie całkiem inne! Pogoda była rewelacyjna! Dzięki deszczykowi, który popadał u nas po południu biegało się idealnie! Kilometry uciekały jeden za drugim w bajkowej scenerii nocnego miasta. Niestety na udany start składa się wiele czynników, a dobre warunki atmosferyczne to nie wszystko. Od 16 km odnowiła się kontuzja łydek przez co ostatnie kilometry to walka głowy z nogami o ukończenie biegu. Na mecie byłem naprawdę szczęśliwy, że to już koniec. Chwilę po mnie wpadł Fabian i kolejni rozbiegani zawodnicy, których witałem przed metą z flagą w ręce: Grzesiek, Jancio, Ewka i Iwona. Wszyscy w połowie królewski dystans (czyli 21km) ukończyli i nawet nie czuć było, że to środek nocy. Niedziela i poniedziałek był czasem przeznaczonym na zwiedzanie i szukanie krasnali (Iwonka na ich widok skakała i goniła od jednego do drugiego, a Ewka wszystkie głaskała po najbardziej świecących i wytartych miejscach tak na zapas, jakby czasem to miało przynieść szczęście). Ze swoimi życiowymi, najlepszymi czasami do domów udało się wrócić oczywiście Ewce (ze względu na swój pierwszy bieg na tym dystansie), Grześkowi (któremu udało się ,,zbić” aż 7 min), Fabianowi (który pnie się coraz bardziej do góry w swoich biegowych osiągnięciach) i mnie również (chociaż jestem zły na siebie o 4 sekundy, których mi brakło do ,,złamania” czasu półtorej godziny). Kolejny raz udowodniliśmy, że można połączyć rodzinny, weekendowy wyjazd z pasją biegową i szalonym wypademz  przyjaciółmi. Jestem dumny i szczęśliwy, że zaraziłem ,,moim” sportem drugą połówkę, która jeszcze nie dawno tylko kibicowała, a dzisiaj pokonuje dystanse półmaratońskie. Ja będąc wcześniej na mecie (JESZCZE, nie wiadomo jak długo taka kolejność zostanie utrzymana) w końcu mogę wesprzeć ją na ostatnich metrach, tak jak ona zawsze wspierała mnie! 
Irek Wojtan 


Okiem specjalisty ze ,,środka”
O przygotowaniach do biegu nie będę się rozpisywała i powtarzała. Mówiąc krótko: było szybko i spontanicznie! Wcale nie miałam startować, ale gdy nadarzyła się okazja do odkupienia pakietu na bieg, w którym stratuje tyle ludzi i tyle biegaczy marzy o tym pakiecie, to decyzja podjęła się sama. Lekko zestresowana, ale podtrzymywana niesamowitą atmosferą na starcie ruszyłam do boju. Biegło się bardzo dobrze! Chociaż wcześniej coś strzykało, to w czasie biegu nic mnie nie bolało, dzięki czemu czas właściwie też zrobił się sam (co nie znaczy, że bez wysiłku, bo bez wcześniejszych treningów nie wyobrażam sobie skończenia tego biegu!). Po 1,5 h myślałam o Irku, który już pewnie wbiegał szczęśliwy na metę, a gdzie mi tam jeszcze było do końca! Twardziel dopiero później się przyznał, że się denerwował i bał, że będę go przeklinała za ten dystans! Nic takiego- z wielką przyjemnością odbierałam medal i  gratulację, i właściwie dopiero wtedy nabrałam motywacji do zwiedzania, bo wiedziałam, że to będzie wisienka na torcie na którą sobie zapracowałam. Moi kibice też dawali moc- czekałam, aż ich zobaczę, żeby z dumą przyśpieszyć i dać im sygnał, że daję radę! Ten półmaraton pokazał, że nasze dwie połówki stworzyły cały weekendowy maraton jakim jest rodzina! A ta jedność w łączeniu podróżowania i zwiedzania z naszą wspólną pasją to coś, co napędza i daje kopa do szarej codzienności. 
Ewa Wojtan