piątek, 30 września 2016

Półmaraton w Wieliczce

Niedziela 25.09.2016. Dzień półmaratonu w Wieliczce koło Krakowa.

Wstałem o 7.00, bo i tak już nie mogłem spać :)  Rzut okiem przez okno i co widzę  - mgła. Na śniadanie moim zwyczajem zjadłem owsianeczkę z żurawiną w wersji mocno orzechowej, ponieważ potrzebny mi był spory zapas kaloryczny. W drodze do Wieliczki słońce już na dobre wyszło zza chmur i zapowiadał się piękny słoneczny dzień.
W tym roku w półmaratonie w Wieliczce z naszej rodziny rozbieganych biegłem ja i Fabian. Przed startem była rozgrzewka na placu "Miasta Solnego". Fontanny pluskały, a ja miałem już lekkiego stresa. Założyłem sobie, że te dwie magiczne godziny zostaną przeze mnie złamane .Czy się uda ?? To mój drugi w życiu półmaraton (pierwszy był Lisiecki). Na starcie zobaczyłem sporą grupę kibicujących ROZBIEGANYCH - jak to człowieka motywuje. Trasa tego półmaratonu nie jest łatwa. Podbiegów jest kilka ale naprawdę dość wymagających. W czasie biegu słoneczko mocno dawało o sobie znać, a na trasie było niewiele zacienionych miejsc, więc ratowała tylko woda w punktach nawodnienia do schłodzenia się. Pierwsze 11 kilometrów biegło mi się super i nawet czas miałem lepszy niż zakładałem, ale niestety po 12 kilometrze zaczął nasilać się coraz bardziej ból łydki i od tego momentu była to już walka z samym sobą. Głowa chciała, ale nogi na to nie pozwalały. Gdy ja jeszcze walczyłem na trasie Fabian wbiegł na metę ze świetnym czasem 1:47:20. Na mnie niestety jeszcze długo trzeba było poczekać.
             Na metę doczłapałem z czasem 2:14:37. Za metą padłem na trawę i nikt długo nie był wstanie mnie podnieść. Trochę żal, że nie udało się zrealizować założeń czasowych ale co się odwlecze to nie uciecze. Jak to powiedział mi Tomek na pocieszenie: "złamałeś 2:15 i wynik poprawiony o 7 minut". No cóż, to tylko mobilizuje do bardziej systematycznych treningów ..... Po drodze do domu pomimo dużego zmęczenia zaczęły dawać o sobie znać endorfinki, humor coraz bardziej mi się poprawiał. Teraz ostrzę sobie zęby na Półmaraton Królewski, który będzie w połowie października w Krakowie, bo dalej mam smaka na złamanie tych magicznych 2 godzin.

Mateusz Tracz







wtorek, 27 września 2016

Król nie jest jeden


A meta pisała się tak...
Korona zdobyta, ale król nie jest tylko jeden. Zdecydowanie nie. I jeszcze jedno – bieganie też może być zespołowe. Tak pisała się moja meta w Warszawie (38 PZU Maraton Warszawski), gdzie ukończyłem Koronę Maratonów Polski.




Kryzys
Oddech już słychać z daleka. Słyszą go biegacze po mojej lewej i po mojej prawej stronie. Słychać w nim zmęczenie. 4-5 kilometrów do mety. To raptem trochę więcej niż jedno okrążenie wokół dobczyckiej strefy, to dwa razy most na obwodnicy tam i z powrotem. To 20 minut przy moim średnim tempie, a 15-16 minut przy szybkim tempie. Kilometry nie uciekają z zegarka, uciekają tylko metry. Jakoś wolno. „To już końcówka, już meta” – słychać zza barierek od kibiców. Taaak? Parafrazując: tu jest książka. Wskazuje mi ktoś pokazując na pusty notes. Tylko tak jakby nienapisana jeszcze”. Moja meta też nie chciała się szybko napisać. Głowa nachalnie i ciągle mówi ci „zwolnij te zmęczone nogi, odpuść”. Zmęczone nogi jeszcze ciągną, podają ale coraz głośniej puka do nich skurcz. I znowu ta głowa mówi: „Zwolnij, bo cię skurcz dorwie”. Na dodatek ten balonik z tym napisem „3:15”, który ci się śnił, o którym ciągle myślałeś, dopada cię. Gdybym mógł się uczepić pacemakera. Pojawia się poczucie porażki, kilkanaście kilometrów temu opuściłem balonik, czułem się mocny. Za mocny. Maraton – nauka pokory.

Pomoc
Pojawił się Kacper Piech. To on przygotował dla mnie plan treningów na ostatnie trzy miesiące przed startem. Realizacja była po mojej stronie, ale wskazówki fachowca bezcenne na tym etapie na którym jestem. Ciężko trenowałem. Zresztą wynik tego maratonu to nie tylko trzy miesiące. Odkąd regularnie zacząłem trenować można stwierdzić, że wytrenowałem go w 3-4 lata. Kacper bardzo mi pomógł zwalczyć kryzys, doradził jak utrzymać tempo, jak wyrównać oddech. Nie pozwolił mi się poddać. Ta pomoc była wielka, a zarazem niespodziewana. Nieraz podkreślam, że choć bieganie to nie piłka nożna, to jednak ma coś z gier zespołowych. Wsparcie drużyny, podpowiedź trenera pomaga przełamywać trudne chwile, wyzwala energię, która wydobywa się z nieznanych zakamarków naszego ciała. Wiem, że bez wsparcia dobiegłbym, może doszedłbym ale na pewno nie z takim czasem.



Perspektywa
Przed maratonem zakładałem złamanie 3:15, myślałem nawet że przy dobrych wiatrach uda się zbliżyć do 3:10. Znów maraton uczy pokory. Zbyt mocno uwierzyłem w siebie na 20 km. Nie wyczekałem jeszcze 10. A królewski dystans nie wybacza błędów. Niemniej z perspektywy ostatnich kilometrów uważam, że osiągnąłem sukces. Brakło 2 sekund. Zupełnie nie byłem świadomy dokładnego czasu, wpadając na metę. Przy długim dystansie GPS myli się nawet o kilkaset metrów, a może się nie myli, może te kilkaset metrów można gdzieś zaoszczędzić ścinając itd. Moje średnie tempo wskazywało, że złamałem barierę 3:15. Zegarek lekko zmylił. Ale to mało istotne. Zabrakło może 2,3 metrów przyśpieszenia. 3:15:02 – kolejna życiówka. Zapłaciłem za nią ciężką pracą, regularnym wypełnianiem planu, wzmacnianiem mięśni na ćwiczeniach,w miarę racjonalną i zdrową dietą, różnymi wyrzeczeniami i ciągłym wyszukiwaniem czasu. Tak by zachować proporcję między pasją, a rodziną, by nie zaniedbywać pracy, obowiązków. Uniknąłem dzięki temu kontuzji. Chociaż i to zapewne nie chroni od nich w zupełności. Było w tym też szczęście.
Gratuluję Ani jej wybieganego 3:30 w Warszawie – wynik niesamowity, progres olbrzymi, a serce do biegania niesamowite. Pozdrawiam tych, których poznałem w biegowej Warszawie – Jurku, Maćku, Adrianie! Dziękuję za inspirację do Korony Janowi Piwowarczykowi i Mateuszowi Zbrożkowi. Jancio, Irek dzięki za wiarę we mnie! Ekipo RD – jesteście bezcenni! Dzięki tym, którzy ściskali kciuki, którzy śledzili nasz bieg on-line. To niesamowite, że dajecie takie wsparcie – powtarzam się i będę się powtarzał jeszcze.
Moje krótkie nogi (drobny krok) to wszystko wybiegały. Nie mam jakiś wielkich predyspozycji biegowych, postury długodystansowca. Mam chyba tylko tylko taką sportową zawziętość i waleczne serce. Korona zdobyta. Wielka radość. A zarazem to dziwne, bo pojawia się pustka. Przez chwilę nie mam celu. Nie liczę tygodni do najbliższego maratonu. Zostało jeszcze 3-4 starty, też święto, ale maraton...to maraton. Pustka. Nie mam celu. Ale chyba już niedługo ją wypełnię. Kto staje w miejscu ten się cofa. Znów wytyczę sobie cele na jesienne i zimowe dni, by wiosną obudzić się na nowy maraton... Ciekawe czy wtedy moja meta będzie się chciała szybciej „napisać”...



Tak pisałem po kolejnych maratonach z Korony:

Poznań – 12.10.2014 r. (3:38)
Mój wpis na fb: „Wróciłem :) biegowo na fb. Maraton dedykuje dla żony mojej kochanej w piątą rocznicę ślubu. W jednej ręce obrączka w drugiej medal. Jeżeli dla żony to i o wynik się postarałem. Czas 3:38! Progres o 35 minut. Kocham tą walkę ze sobą. Dziękuję całej ekipie i kibicom w domu i nie tylko. Miesiące wyrzeczeń przynoszą efekty. Teraz czas na cole i pizze. Ale smakuje po takim czasie...”
Jeden z komentarzy:
„A ja widząc jak po 10 km zostawiłeś resztę ekipy z tyłu o 6 minut, po 20 km już o 10 minut pomyślałam, "co Ty wyrabiasz, przecież padniesz po 30 km" - nie padłeś, tylko z pięknym czasem dotarłeś do mety. Zadziwiłeś mnie bardzo. Wiedziałam, że masz dobrą kondycję, ale nie wiedziałam, że aż tak. Gratuluję.”

Dębno – 12.04.2015 r. (3:26)
Mój wpis na fb: „Dębno. Najstarszy maraton w Polsce zaliczony. Poprawiona życiówka o 12 minut. Czas 3 :26. Dziękuję tym którzy mi pomagali a szczególnie żonie. 5 miesięcy solidnych treningów nie poszło na marne.”
Moja odpowiedź do komentarza Jollo (Jollo: Kolejne 5 miesięcy ciężkiej pracy i w Budapeszcie będą złamane 3 godziny ) Jollo Jollo te 5 miesięcy zamieniłbym na 5 lat. Jak się uda do 3-15 zejść to będzie wieeeeeeeeeeeelka rzecz, ale to potrzeba naprawdę wiele determinacji i czasu.
PS: W rzeczywistości 3:15 prawie złamane, bez dwóch sekund. Ale ani Irek nie miał racji, ani tym bardziej ja. Trzeba było 17 miesięcy.

Wrocław – 13.09.2015 r. (3:28)
„Kolejny maraton za mną. Znów poniżej 3:30.Wrocław! Tym razem z dedykacją dla S i S czyli Samuela w dniu chrztu i narodzonego w tym roku mojego chrześniaka Stanisława. Brawo dla mojej siostry ULI! Pierwszy maraton w lepszym czasie niż mój pierwszy (16 kg temu):).”

Kraków – 30.04.2016 r. (3:18)
„Jeśli czegoś bardzo pragniesz, gdy bardzo chcesz..." To był dla mnie wyjątkowy maraton. W pięć lat po debiucie w Krakowie w 2011, wróciłem na królewski dystans do królewskiego Krakowa z nowym czasem - życiówka 3:18. Wróciłem trochę inny...To jeden z dwóch najważniejszych startów w tym roku. Wiele się zmieniło od ostatniego startu pięć lat temu. Mamy wpływ na nasze życie i nie tylko pod względem fizycznym.
Dziękuje mojej żonie (ona wie za co i jak bardzo). Dziękuje mojej grupie ROZBIEGANE DOBCZYCE za wsparcie doping i fantastyczną atmosferę, jaką budujecie.
Dzięki za pomoc w przygotowaniach Adrian Piechówka - Active Academy!”

Warszawa – 25.09.2016 r. (3:15)
Korona Maratonów Polski zdobyta! Życiówka poprawiona o 3 minuty 46 sekund - Warszawa zdobyta czasem 3:15:02. Jest komu dziękować. Król wcale nie jest jeden:).
W stolicy było mi bardzo ciężko. Pierwszy raz zacząłem maraton spokojnie, ale przeszacowałem siły od połowy. Maraton nie wybacza błędów, uczy ciągle pokory. Ostatnie 4 kilometry to walka z sobą. Dziękuje Kacper Piech za dołączenie do mnie na ten czas, to było niesamowite z Twojej strony, ogromne wsparcie gdy walczyłem nie tylko ogromnym zmęczeniem ale ze swoją głową. Dzięki za plany, za rady. Dzięki Adrian Piechówka i Active Academy za treningi siłowe, za dostosowanie ich do biegaczy. Całą koronę zdobyłem, nie przeżywając żadnej kontuzji, nie samym bieganiem "żyje" trening. DZIĘKI MOJA RODZINO, MOJA MAŁŻONKO Magdalena Piwowarczyk - wiecie dobrze za co.
DZIĘKI ROZBIEGANE DOBCZYCE - rodzina biegowa daje wspaniałe wsparcie. Wiedziałem, że lukacie w transmisje on-line, czułem Wasze kciuki.To jest bardzo miłe, gdy można odczuwać takie wsparcie i zainteresowanie. Dzięki Jancio Wodnik, Mateusz Zbrożek za inspirację do Korony i towarzystwo w Poznaniu, Dębnie, Wrocławiu. Dzięki wszystkim, co trzymali kciuki i którzy tak dobrze mi życzą!

Paweł Piwowarczyk


poniedziałek, 19 września 2016

Małopolski Bieg drogą św. Jakuba

Na początek nadmienię ze Myślenice to piękne miasto, niemalże 20 tysięcy mieszkańców.
To właśnie z niego rano wyruszyłem w stronę najbardziej rozbieganej osady w południowej Polsce. Mała teleportacja i jesteśmy już wraz z grupą w kolejnej lokacji - Więcławice Stare zwane dalej startem i metą kameralnego biegu szlakiem św. Jakuba. 



Ale nie rozpędzajmy się tak szybko, jak Paweł Piwowarczyk przed metą biegu na 12.5 km, bo najpierw start adeptów.  Nad boiskiem rozciągał się głos Pawła Żyły niczym krok naszego najmłodszego reprezentanta tego biegu Jakuba.
Myślę, że już na starcie miał zaplanowany każdy krok niczym organizatorzy każdy moment zawodów.  Ruszył z niezwykłą energią, z którą również wbiegł na metę.  Determinacja to słowo, które rysowało się na jego twarzy właśnie w tej chwili.
W międzyczasie odebraliśmy babeczki firmy boskie ciało, przynajmniej moje takie było. Inny mieli chyba boskie ciacho, ale nie każdemu się zawsze trafi. Głównym punktem imprezy w sumie był bieg. Niektórym się spieszyło na metę wiec biegli dystans 7.5 km, a tym co mieli chwilę więcej, żeby się poruszać wybrali drogę na około, czyli 12.5 km.
 Pomimo że wybrałem krótką trasę, na początku bałem się, jak to Magda mi poradziła, nie spalić. Sam nie wiem czemu, bo przecież prawie na każdym zakręcie stali strażacy jakby akurat...  więc starając się utrzymać równe tempo spotkałem Panią Magdę i wspólnie spędziliśmy w podróży około kilometra, tak czuję po kościach. Później przyszły zmiany i lekko poszedłem do przodu. Pomimo tego zacząłem się czuć jak tir na autostradzie, którego wyprzedają osobówki, ponieważ tuż obok mnie z niezwykłą prędkością przebiegała sztafeta z okolicznych szkół.  Przyszła potem do mnie chwila odprężenia, zamknąłem oczy i poczułem wewnętrzny spokój niczym tybetańscy mnisi. Wszystko to, aby móc odnaleźć wewnętrzne tempo ale niestety wystąpił problem. To znaczy ja bardziej wystąpiłem, ale z trasy w stronę trawnika. Na tym zakończyłem moje poszukiwania, ale czułem, że biegnie mi się nawet dobrze. Były nawet momenty kiedy wyprzedzałem. Trasa i pogoda bardzo mi odpowiadały ale nie chciałem za bardzo przyspieszać, bo legendy głosiły o długim podbiegu pod koniec biegu. Na jednym z fragmentów spotkałem krowę, ale nie mieliśmy czasu porozmawiać, bo ja wciąż biegłem. I natrafiłem na jakąś górkę. Tym razem z szeroko otwartymi oczami, wrzuciłem przełożenie 2/3 i pedałowałem równym tempem, twierdząc że tak będzie łatwiej niżeli biec, jak inni. W sumie ta wizja jazdy na rowerze pomogła. Przy bufecie spytałem, który to kilometr, z relacji wodzianki wyszło że 10. Pomyślałem że nieźle sobie radzę skoro to 10 km na 7.5, więc nie zwlekając wbiegłem na metę. Cześć grupy już tam była, ale tylko ta część, której się spieszyło oraz wierni kibice. Dostałem słoneczny medal i poszedłem kibicować Pawłowi.  Wleciał niczym Apollo 11 w atmosferę, z wielkim błyskiem. W jego przypadku był to błysk flesza reporterki Dziennika Polskiego, do którego Magda i Maleństwo udzielili wywiadu. Potem została już tylko dekoracja w nieco deszczowej aurze. Magda zajęła 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej, natomiast nasz reprezentant NASA uplasował się na pierwszym miejscu również w swojej kategorii, spełniając tym samym swoje marzenie.
Następnie długo wyczekiwany moment losowania roweru. Wszyscy mieliśmy problem jak zapakować rower do naszych aut, ale postanowiliśmy się nie martwić i odstąpiliśmy tego szczęścia, Ukraińcowi, który też miał mały kłopot. Sam na bieg przyjechał już jednym. Z nadziei, że ów sportowiec jakoś rozwiąże sprawę holowania, uciekliśmy przed deszczem i udaliśmy się w stronę domów…, w których pozostały już medale i ciepłe wspomniana po starcie i mecie.

Kamil Sorocki




poniedziałek, 12 września 2016

Pokolorowaliśmy Krynicę na żółto


Preferuję na razie długie dystanse - głównie przygotowuję się do maratonów. Może dlatego też moje pobiegowe refleksje nie należą do krótkodystansowych. Proszę zatem o cierpliwość. W biegowym świecie też warto ją mieć. Treningi nie zawsze dają od razu efekty. Ja też na nie czekałem.

 

„Biegacz syty, a owieczki z rodziny całe i obecne razem z nim”
Po pierwsze to o uczestnictwie w święcie biegaczy marzyłem już dość długo. Po drugie to miałem na niego w ogóle nie jechać. Zbliżający się w bliskiej odległości wyjazd na Maraton Warszawski i nieobecność w domu przez dwa dni było powodem, że szala na wadze przeważyła w stronę odpowiedzi: „Droga grupo, nie jadę, bawcie się dobrze. Będę trzymał kciuki. Bieganie, bieganiem ale rodzina chce mieć ojca nie tylko, co drugi weekend”. Ale po trzecie udało się pojechać, eliminując „po pierwsze” i „po drugie” i znajdując właściwe, korzystne dla wszystkich stron, wyjście z sytuacji. Po czwarte – czasem „wilk może być syty i owca cała”, a mówiąc innym językiem: czasem można „pobiegać samemu, pobiegać z rodziną i przede wszystkim być razem z rodziną”.

W biegowym raju
A teraz do rzeczy. Wjeżdżamy do mekki biegaczy. W Krynicy Zdroju roi się od biegowych banerów, z każdej strony wyskakuje jakaś kolorowa koszulka, a w niej biegacz… Ba! Pojawiają się też niebieskie pakiety zwisające z ramion właścicieli kolorowych koszulek. Rdzeń wyrazowy: „bieg” jest tu gimnastykowany na wszystkie strony. Restauracje reklamują się „makaronami dla biegaczy”, jest też „biegowe expo”, „biegowe forum ekspertów”… Prawdziwy biegowy raj skumulowany jest w dwóch słowach znanych już rzeszom biegaczy w Polsce. Do tej pory znałem je (z legend i opowieści), a teraz miałem okazję poznać, odczuć, uczestniczyć – Festiwal Biegowy w Krynicy Zdroju padł moim łupem. Gdyby ktoś miał za zadanie skonstruować raj dla biegaczy, z pewnością wzorowałby się na Festiwalu Biegowym, z którego w tym roku skorzystało ponad 11 tysięcy biegaczy.


Każdy się odnajdzie i coś znajdzie
W program Festiwalu wchodziło ponad 30 biegów na dystansach od 300 metrów do 100 km, a łączna długość tras przekraczała 300 km. To właśnie w Krynicy swój najważniejszy start w roku planują biegacze górscy pokonujący Bieg 7 dolin, czy uczestnicy cyklu biegów Iron Run. Do stolicy biegów wybierają się także sympatycy „Życiowej Dziesiątki”, Biegu Przebierańców i wielu innych dystansów. Przyjeżdżają tu ludzie, którzy pokonują niewiarygodne bariery wytrzymałości, wydolności, jak i amatorzy łamiący życiówki, rywalizujący w sztafetach. Są tu też ci, którzy kochają bieganie i niekoniecznie liczą się dla nich statystyki, sekundy przewagi, kategorie. Każdy rodzaj biegacza może się tu odnaleźć i może znaleźć coś dla siebie.

Drużyna - bezcenna
Gdy już udało się zaplanować mój rodzinny przyjazd też postanowiłem się odnaleźć w tym miejscu i znaleźć coś dla rodziny, dla siebie. Znaleźliśmy również coś dla drużyny – zresztą drużyna zadbała o nas - zadbała o noclegi, odbiór pakietów. Jedna z koleżanek zapomniała butów do biegania. Nie szkodzi, odnalazła siostrzaną stopę i wybiegała w nowych butach podium. Taka wzajemna pomoc jest bezcenna, a udział w imprezie i wspólna zabawa dają mnóstwo energii. Ekipa RD była na miejscu już od piątku, gdzie rozpoczęła proces kolorowania Krynicy na żółto. Wystartowali m. in. w Biegu w krawacie – Magdalena Wojtan postarała się, aby nasza ekipa posiadała krawaty z naszym logo. Byliśmy dumni, bo w biegu w krawacie trzecie miejsce zajął Tomek Kupiec, a rywale ścigali się na serio, tak jak na serio wygląda się w krawacie. Wieczorem trzech śmiałków – Jancio, Fabian i Grzegorz wystartowali jeszcze w Biegu Nocnym na 7 km. Te starty śledziłem na facebooku, nie mogąc doczekać się udziału w Festiwalu i będąc dumnym z naszej żółtej ekipy. Pokolorowaliśmy Krynicę na żółto, bo wszędzie nas było pełno. W sobotę dojechałem z moją rodziną oraz z Iwoną i Anną.  Najpierw kibicowałem żonie w Biegu Kobiet na 600 m. Rozbiegane dziewczyny pobiegły w wiankach przygotowanych perfekcyjnie przez Iwonę (do dziś się trzymają), a niektóre w spódniczkach. Potem popędziłem na start „Życiowej Dziesiątki”, a Józiu z Terenią i mamą udały się do Strefy Dzieci, gdzie rozwiązywały zadania.


Życiówka, ale nie w pakiecie
O dystansie 10 km w Krynicy krążą legendy. Podchodziłem do niego z dystansem, słuchając informacji o tym, że „życiówka” na tej trasie jest jak chleb z masłem i z marszu każdy ją tu dostaje jakby w pakiecie na bieg. Rzeczywistość była taka, że faktycznie trasa sprzyjała rekordom jeśli dobrze rozłożyło się siły i swoje możliwości oszacowało do temperatury. Pierwsze kilometry (4?) biegnie się z wiatrem, a napędza nas ukształtowanie terenu. Opowieści to jedno, ale  jednak "życiówka" nie nabiega się sama. W czerwcu rozpocząłem przygotowanie do sezonu jesiennego. Cel główny to jak najlepszy wynik na Maratonie Warszawskim kończącym Koronę Maratonów Polski. W drodze do celu postanowiłem, że bieg w Krynicy będzie ważnym sprawdzianem. Wymagające treningi, nawet sześć razy w tygodniu oraz treningi siłowe na sali, które wprowadziłem od ponad pół roku do swojego harmonogramu dają już efekty. Nie ukrywam, że ciągle szukam nowych bodźców, które sprawią że moja przygoda z bieganiem będzie dla mnie jeszcze ciekawsza i bardziej fascynująca. Ścigam się głównie z samym sobą, lubię wyzwania i lubię sobie je stawiać. W pracy pomaga mi regularny plan oraz liczne lektury. W tym roku o rady do planu  poprosiłem fachowca Kacpra Piecha, bo poczułem że spersonalizowanie moich treningów może być właśnie tym dodatkowym bodźcem. Przyznaję – należę do tych biegaczy, którzy lubią sprawdzać jak się spisali, które miejsce zajęli. Porównuję woje starty do poprzednich. Nie tracę jednak przy tym ogromnej przyjemności, jaką daje mi pasje biegania.

Lokomotywy na trasie
Ruszyłem „Życiową Dziesiątką”. Termometry ok. godz. 11 zbliżały się do 30 stopni. Walkę z sobą zacząłem od ok. 5-6 km. Na 6 kilometrze doszedł  mnie Tomek i biegliśmy razem kolejne 2 kilometry, pomagając sobie utrzymać mocne tempo, jak kolarze w wielkim tourze. Nasz wysiłek oddawałoby porównanie do lokomotyw, bo dało się je usłyszeć. Na ósmym kilometrze walczyłem już sam. Szczęśliwy wybiegłem na metę, osiągając rezultat, który nieco przerósł moje oczekiwania. Rekord  na 10 km z Myślenic ustanowiony niemalże równo pół roku wcześniej przeszedł do hostori.  Poprawiłem go o minutę bez dwóch sekund i wynosi teraz  38 minut i 24 sekundy. Kolejna granica przekroczona, a trud ciężkich treningów nagrodzony. Tuż za mną na metę wbiegł Tomek i Irek, któremu udało się pokonać barierę  40 minut i to z dużym zapasem. Czekaliśmy na kolejnych naszych Rozbieganych, którzy osiągali swoje życiówki. Ania załapała się na 5 miejsce w swojej kategorii i podium w klasyfikacji Masters. o tym, że należy jej się podium i chwała dowiedzieliśmy się, przeglądając wyniki wieczorem.

Sprint po stroje
Po biegu na 10 km wróciliśmy z mety w Muszynie autobusem podstawionym przez organizatorów do Krynicy, gdzie sprintem wróciliśmy do hostelu (takie sprinty zdarzały się dość często) po stroje na Bieg Przebierańców. Tu wystartowałem z ekipą Rozbieganych i moimi dziećmi. Zrobiliśmy sporo pozytywnego zamieszania w stroju Klauna, Pani Młodej, Czarownicy, Tulisia, Gargamela, Pszczółki... Ostatnim startem w tym dniu była dla mnie Sztafeta Deptaka. I tu muszę powiedzieć, że pokonanie jednego kilometra może naprawdę zmęczyć jeśli start potraktuje się trochę serio i jeśli ma się w nogach "życiowe" 10 kilometrów. To było cenne doświadczenie pracy w drużynie. Zapamiętam z tego biegu świetną atmosferę, którą stworzyliśmy razem z Miechowicką Grupą Biegową - świetna ekipa, która zalała stolicę biegów kolorem pomarańczowym.
A wieczorem byłem pełen podziwu dla Łukasza, Marty i Wiktorii, którzy po wyczerpującym dniu mieli jeszcze siły by wystartować w biegu rodzinnym na 5 kilometrów.


Przecież nic nie wygraliśmy, przecież...
Niedzielę rozpocząłem o 5:30. O 6:00 byłem na Mszy św. a potem udałem się na miejsce zbiórki Sztafety Maratońskiej. Autobus zawiózł mnie na miejsce, gdzie startowała czwarta zmiana sztafetowa. Rano było jeszcze zimno, a czasu do startu sporo. Ale był też las. I były grzyby - pełno grzybów. Trzy godziny oczekiwania spędziłem m. in. na ich zbieraniu. Ale że była to niedziela, to w moim planie przedmaratońskim zaplanowane było ostatnie długie wybieganie.  Więc zanim nadbiegła Ania, przekazując mi pałeczkę do zmiany, zaliczyłem 7 km. Biegłem przeciwlegle do maratończyków i półmaratończyków, wzbudzając komentarze miejscowych, co do kierunku mojego biegu. Ale robiłem swoje. Trening jeśli ma być, to być musi. Wróciłem do strefy zmian i zanim zdążyłem łyknąć wodę zza zakrętu wyłoniła się zmienniczka. I się zaczęło. Niewiadoma. A co się za nią ukrywało? 7 km podbiegu (w tym 2 km dość ostrego) i 3 km zbiegu do mety. Udało mi się utrzymać szybką średnią 4:26 na km. Ale liczby są tu nieważne. Wbiegam na deptak przed metą i widzę naszych żółtych wariatów RD siedzących na ławce. gdy mnie zobaczyli zerwali się nagle by mi dopingować. Gdyby nie barierki pomyślałbym, że zaraz rzucą mi się na szyję... jakbym wracał z dalekiej wyprawy po dwóch latach... Mijam zakręt, oni - kibice RD, są już po drugiej stronie, by mnie wspierać. Nie wiem skąd miałem tyle siły. Było przed samym południem. Przyśpieszyłem. Podali mi naszą flagę, a ja cieszyłem się jak dziecko wpadając wśród wiwatujących kibiców na metę. Jeszcze slalom, ukłony dla kibiców i medal na szyi. Ale zaraz zaraz. Przecież my nic nie wygraliśmy, przecież nie wylosowałem Toyoty (co roku firma Koral prezentuje takie auto jednemu wylosowanemu zawodnikowi), przecież nie zdobywałem medalu olimpijskiego... No tak piąte miejsce to też ogromy sukces zwłaszcza, że szatefety przed nami składały się z zawodowców biegowych. To o co chodzi?

Taki bieg to zwycięstwo. Takie ostatnie metry to triumf. Mieć takich przyjaciół na mecie to zwycięstwo. Przeżywać rodzinnie i w drużynie takie chwile - to zwycięstwo. Zapominam o życiówce na dziesiątkę. Fajnie ją osiągnąć, ale gdyby nie było tej radości z kim dzielić, to miałaby mniejszą wartość. Takich chwil jak ta i ta przeżyta potem w biegu kibiców, gdy Rozbiegane Dobczyce pokazują tysiącom ludzi na krynickim deptaku, jak można bawić się, biegając, nie da się zapisać w żadnych statystykach. To taka "życiówka" na zawsze.


Moje starty podczas festiwalu Biegów:
"Życiowa Dziesiątka" - 38:24
Sztafeta Deptaka (4 x 1 km) - 4 miejsce z drużyną w składzie: Fabian Ciapa, Ireneusz Wojtan, Anna Drzyzga-Błaszczyk
Sztafeta Maratońska - 5 miejsce w składzie:  Tomasz Kupiec, Ireneusz wojtan, Anna Drzyzga-Błaszczyk
Bieg Przebierańców
Bieg Kibica

Statystyki z Krynicy

Reprezentowało nas w Krynicy 20 dorosłych osób i 4 dzieci. Wystąpiliśmy w 11 biegach.
Bieg w krawacie
Bieg Nocny na 7 km
Bieg Kobiet
Życiowa Dziesiątka
Bieg Przebierańców
Sztafeta Deptaka
Bieg na 3 km
Nocny Bieg Rodzinny na 5 km
Sztafeta Maratońska
Bieg Dzieci
Bieg Kibica



Paweł Piwowarczyk