piątek, 18 listopada 2016

Niepodległościowy medalowy zawrót głowy

Biegacze dzielą się na tych, którzy biegają dla wyników, sami dla siebie,  dla medali lub wszystkiego po trochę. Ja należę raczej do tej ostatniej grupy, ale tym razem głównym czynnikiem, który pociągnął mnie do Poznania na Bieg Niepodległości była chęć posiadania tego pięknego medalu w kształcie miecza.


Wszystko zaczęło się od tego, że ktoś z grupy (ROZBIEGANE DOBCZYCE) napisał, że jest taki cudny medal na tym biegu. Wtedy zrodziła się u mnie chęć wyjazdu, a kolejnym czynnikiem który wpłynął na to był fakt, ze 11 listopada w Poznaniu odbywa się wielka impreza z okazji imienin św. Marcina, na której bardzo chciała być moja mama. Długo wahałem się czy jechać, bo 12 i 13 listopada miałem zjazd na uczelni i musiałem być w Krakowie. W końcu rodzice mnie namówili i zapisałem się na ten bieg.
Teoretycznie mój udział w tym biegu był tajemnicą i wiedziały o nim tylko dwie osoby z grupy.
Tak więc 10 listopada (czyli dzień przed biegiem) wsiadłem do pociągu relacji Kraków Główny -> Poznań Główny i prosiłem Boga, żeby pociąg nie miał dużego opóźnienia, bo odbiór pakietów był do 21:00, a planowany przyjazd o 20:39. Niestety pociąg miał opóźnienie 10 minut przez co musiałem biec do biura zawodów. Na szczęście zdążyłem. Tam już tylko formalności, odbiór pakietu, w którego skład wchodziła koszulka (biała lub czerwona - trochę krótka przez co wiele biegaczy narzekało na organizację – moja była do pępka, ale nie przeszkadzało mi to, bo miałem bluzkę termo aktywną pod spodem), fasolki niepodległości (widoczne na zdjęciu) oraz numer startowy i woda mineralna. Warto wspomnieć, że podczas odbioru pakietów była zbiórka nakrętek dla chorego Ziemka. Ja także dołożyłem się do tego i wiozłem z domu całą siatę nakrętek.



11 listopada – dzień biegu.
Obudziłem się rano i widok jaki mnie zastał za oknem to białe dachy domów. Zaśmiałem się, że musiałem jechać do Poznania, żeby śnieg zobaczyć. O 9:45 stawiłem się na starcie. Wszędzie byli biegacze. Limit biegu wynosił 10 000 osób i wyczerpał się już przed biegiem. Organizatorzy w celu uczczenia tego święta podzielili ludzi względem koloru koszulek tak aby wszyscy utworzyli jedną wielką flagę. Efekt był niesamowity. Odśpiewanie Hymnu i start! Bieg był na dystansie 10 km. Trasa miała atest PZLA przez co była dogodna do pobicia życiówki. Zresztą takie też miałem założenie, aby pobić życiówkę z Tarnowskiej Dyszki. Biegło mi się ciężko i większość trasy borykałem się z bólem brzucha spowodowanym niedobrym żelem energetycznym. Na szczęście udało mi się dobiec do mety w czasie 46:49 dzięki czemu poprawiłem swoją życiówkę o minutę. Potem odbiór upragnionego medalu, a następnie rogala świętomarcińskiego z białym makiem.
Podsumowując był to dla mnie bardzo udany bieg i dedykuje go moim rodzicom, bo gdyby nie oni to bym pewnie teraz tego nie pisał. Zresztą w ramach podziękowania dla nich cały bieg pokonałem ze specjalnie przygotowaną kartką na plecach, która jest widoczna na jednym z poniższych zdjęć. Tutaj dziękuje Kamilowi za zrobienie tej grafiki. No i oczywiście podziękowania dla całych Rozbieganych Dobczyc, bo to przy Was udaje mi się tak rozwijać skrzydła i wciąż poprawiać swoje wyniki.

Paweł Urbański







poniedziałek, 7 listopada 2016

ROZBIEGANE DOBCZYCE I…TAKA TARNOWSKA DYSZKA

W niedzielę, czyli wczoraj odbył się w Tarnowie bieg na dystansie 10-ciu kilometrów. Ekipa Rozbieganych też tam była, biegła, kibicowała i świetnie się bawiła aktywnie spędzając czas.



„Jak dobrze wstać, skoro świt”
Niedzielna pobudka dla Rozbieganych nastąpiła bardzo wcześnie – już o godzinie 7 ruszyliśmy sporą ekipą w stronę Tarnowa, aby wziąć udział w ostatnim biegu z cyklu Biegam w Małopolsce czyli „I…TAKA TARNOWSKA DYSZKA” (dla niewtajemniczonych: sponsorem biegu było znane biuro podróży, stąd nazwa). W początkowej wersji miało nas wystartować jedenaścioro. Jednak po dotarciu na miejsce Janek Z., którego ostatnio rozpiera energia (niedawne starty w Cracovia Półmaratonie Królewskim i Krwiobiegu), zdecydował się na spontaniczny udział w biegu. Przebraliśmy się w nasze słoneczne koszulki i poszliśmy rozgrzewać Tarnów naszą energią i pozytywnym nastawieniem. Trzeba dodać, że dla wielu z nas był to ostatni lub jeden z ostatnich startów w tym sezonie.


Strategie, plany, założenia… życiówki
Jak wiadomo RD to grono ambitnych ludzi. Każdy przed startem miał swoje założenia, omawiane już w trakcie długiej podróży do Tarnowa. Wiedzieliśmy, że trasa jest prawie płaska, a pogoda bardziej pomagała niż przeszkadzała. Osiągnięciu dobrych wyników sprzyjał również fakt, że na biegu obecni byli pacemakerzy (rozstawieni co 2:30 min). Można więc było pokusić się o dobre czasy i… życiówki. Nasi dzielni kibice – w tej roli Ewa i cała ekipa Gdów Proud Runners – dopingowali na ostatnich metrach i pomagali jak tylko mogli! O życiówkach muszę opowiedzieć trochę więcej, bo aż 6 Rozbieganych (z 12 startujących) ustanowiło nowe rekordy życiowe! Wyniki przedstawiają się następująco:

00:37:57 Kupiec Tomasz (życiówka)
00:39:05 Piwowarczyk Paweł
00:44:07 Drzyzga-Błaszczyk Anna (życiówka)
00:45:09 Franiek Łukasz
00:47:49 Urbański Paweł (życiówka)
00:50:16 Budzowski Radosław (życiówka)
00:52:57 Franiek Marta (życiówka)
00:53:41 Wojtan Magda
00:54:22 Sorocki Kamil
00:54:29 Tracz Mateusz
00:56:07 Załęczny Jan (życiówka)
00:59:27 Wróbel Ilona

W tym miejscu wielkie gratulacje należą się Ani, która w swojej kategorii wiekowej zajęła 3-cie miejsce! Wszak to nasza Królowa, więc podium to taki jej drugi dom.
Gratulacje dla wszystkich raz jeszcze!


A po biegu…
… świętowaliśmy! Udaliśmy się na poczęstunek od organizatorów (pyszne ciacha i napoje), uzupełniliśmy płyny i napełniliśmy nasze brzuszki. Jak wiadomo, RD są medialne więc nie obyło się bez sesji zdjęciowych i kręcenia filmów. Wymienialiśmy się wrażeniami po biegu, gratulowaliśmy sobie życiówek i cieszyliśmy się atmosferą biegu.


Po mojemu: rekordowo!
Dla mnie osobiście był to bieg bardzo ważny – ostatni w tym roku, w roku, w którym zacząłem biegać (kwiecień). Pamiętam pierwsze starty, poznanie ekipy Rozbieganych. Pamiętam kiedy mówiłem do Ewy, że dla mnie 5 km to max, ewentualnie jak przebiegnę 10 km poniżej godziny to szczyt moich możliwości. W lipcu zadebiutowałem na 10 km i uzyskałem czas 59:15. Od tamtego czasu nie nadarzyła się dobra okazja do poprawy rezultatu. Dzisiaj plan był ambitny: trzymać się z pacemakerem biegnącym tempem 5:00 min/km przez pierwsze 5 km, a potem trochę zwolnić. Wiedziałem, że nie jestem gotowy na przebiegnięcie tego dystansu w 50 minut. Przez 5 km trzymałem się planu wzorowo, jednak potem stwierdziłem, że spróbuję dalej trzymać tempo, na tyle na ile organizm pozwoli. Piątka przybita z Pawłem U. na pętelce dała dodatkowego pozytywnego kopa. Wola walki ciągle pchała do przodu. Na ostatnich metrach bezcenna okazała się pomoc Tomka K., który pomógł mi trzymać równe tempo kiedy sił już zaczynało brakować. Efekt? Czas 50:16! Czas, o którym jeszcze 4 miesiące temu nawet nie śniłem. Dystans pokonany tempem, które ja określam jako „ostry speed”. Życiówka poprawiona o 9 minut! Moja radość była ogromna, co chyba każdy Rozbiegany mógł odczuć.
Słowem podsumowania: ten sezon biegowy dobiega końca. Był on dla mnie niezwykle ciekawy, emocjonujący, debiutancki! Gdyby nie drużyna jaką są ROZBIEGANE DOBCZYCE nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem. Wymienię tutaj choćby dzisiejszą życiówkę czy przebiegnięcie półmaratonu. Wszystko to dzięki genialnym ludziom, świetnej atmosferze i chęciom. Dziękuję! Jednocześnie wiem, że to dopiero początek. Razem osiągniemy jeszcze nie jedno, a ja już nie mogę się doczekać!

Radek Budzowski