Wszystko zaczęło się od tego, że ktoś z grupy (ROZBIEGANE DOBCZYCE) napisał, że jest taki cudny medal na tym biegu. Wtedy zrodziła się u mnie chęć wyjazdu, a kolejnym czynnikiem który wpłynął na to był fakt, ze 11 listopada w Poznaniu odbywa się wielka impreza z okazji imienin św. Marcina, na której bardzo chciała być moja mama. Długo wahałem się czy jechać, bo 12 i 13 listopada miałem zjazd na uczelni i musiałem być w Krakowie. W końcu rodzice mnie namówili i zapisałem się na ten bieg.
Teoretycznie mój udział w tym biegu był tajemnicą i wiedziały o nim tylko dwie osoby z grupy.
Tak więc 10 listopada (czyli dzień przed biegiem) wsiadłem do pociągu relacji Kraków Główny -> Poznań Główny i prosiłem Boga, żeby pociąg nie miał dużego opóźnienia, bo odbiór pakietów był do 21:00, a planowany przyjazd o 20:39. Niestety pociąg miał opóźnienie 10 minut przez co musiałem biec do biura zawodów. Na szczęście zdążyłem. Tam już tylko formalności, odbiór pakietu, w którego skład wchodziła koszulka (biała lub czerwona - trochę krótka przez co wiele biegaczy narzekało na organizację – moja była do pępka, ale nie przeszkadzało mi to, bo miałem bluzkę termo aktywną pod spodem), fasolki niepodległości (widoczne na zdjęciu) oraz numer startowy i woda mineralna. Warto wspomnieć, że podczas odbioru pakietów była zbiórka nakrętek dla chorego Ziemka. Ja także dołożyłem się do tego i wiozłem z domu całą siatę nakrętek.
11 listopada – dzień biegu.
Obudziłem się rano i widok jaki mnie zastał za oknem to białe dachy domów. Zaśmiałem się, że musiałem jechać do Poznania, żeby śnieg zobaczyć. O 9:45 stawiłem się na starcie. Wszędzie byli biegacze. Limit biegu wynosił 10 000 osób i wyczerpał się już przed biegiem. Organizatorzy w celu uczczenia tego święta podzielili ludzi względem koloru koszulek tak aby wszyscy utworzyli jedną wielką flagę. Efekt był niesamowity. Odśpiewanie Hymnu i start! Bieg był na dystansie 10 km. Trasa miała atest PZLA przez co była dogodna do pobicia życiówki. Zresztą takie też miałem założenie, aby pobić życiówkę z Tarnowskiej Dyszki. Biegło mi się ciężko i większość trasy borykałem się z bólem brzucha spowodowanym niedobrym żelem energetycznym. Na szczęście udało mi się dobiec do mety w czasie 46:49 dzięki czemu poprawiłem swoją życiówkę o minutę. Potem odbiór upragnionego medalu, a następnie rogala świętomarcińskiego z białym makiem.
Podsumowując był to dla mnie bardzo udany bieg i dedykuje go moim rodzicom, bo gdyby nie oni to bym pewnie teraz tego nie pisał. Zresztą w ramach podziękowania dla nich cały bieg pokonałem ze specjalnie przygotowaną kartką na plecach, która jest widoczna na jednym z poniższych zdjęć. Tutaj dziękuje Kamilowi za zrobienie tej grafiki. No i oczywiście podziękowania dla całych Rozbieganych Dobczyc, bo to przy Was udaje mi się tak rozwijać skrzydła i wciąż poprawiać swoje wyniki.
Paweł Urbański
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz