środa, 19 października 2016

Królewski podany po królewsku

Obiad przyrządzi każdy. Właściwie bieg zorganizować może również prawie każdy, przy odrobinie chęci. Jednak istotny jest sposób podania i otoczka. Mój „biegowy obiad” podany był w ekskluzywnej restauracji, a dania przyrządzał najlepszy kucharz. Smakowało, oj smakowało!

Naszą tradycją po skończonych zawodach w których licznie bierzemy udział jest napisanie krótkiej relacji z tego wydarzenia. Tym razem ten zaszczyt przypadł mnie w udziale, jako że bieg w półmaratonie był moim pierwszym na tym dystansie.


„Jak nie dobiegnę, to dojdę”
Myśl żeby wziąć udział w tym biegu zakiełkowała w mojej głowie już w marcu po półmaratonie Marzanny.  Widząc radość, a zarazem zmęczenie na twarzach biegaczy kończących ten bieg, pomyślałem sobie: „może i ja spróbuję swoich sił na tym dystansie”. W lipcu zapisałem się, opłaciłem udział i zacząłem przygotowania do startu. Czas biegnie szybko i ani się obejrzałem, gdy tydzień przed startem poczułem lekkie zdenerwowanie i powracającą co chwilę myśl, czy dam radę, czy aby nie przeceniłem swoich sił, bo nigdy nie biegałem długich dystansów. Ale klamka zapadła i postanowiłem podjąć to wyzwanie - jak nie dobiegnę, to dojdę, ale muszę ukończyć półmaraton. Założyłem sobie nawet, że będę go w stanie skończyć z wynikiem 2 godzin i 30 minut.


Meta przed startem...
Niedziela 16 października powitała nas siąpiącym deszczem i chłodem (tylko 6 stopni). Wyjechaliśmy z Dobczyc o 9:30, jechaliśmy trzema samochodami, a reszta drużyny i kibice mieli dojechać na miejsce startu do Tauron Areny indywidualnie. Po przybyciu na miejsce i przebraniu się w koszulki ROZBIEGANYCH DOBCZYC były wspólne foty przed startem. Ja niestety przegapiłem to wydarzenie, bo poszedłem do toalety i nie wróciłem na czas (ogromne kolejki do WC). Pakiety startowe mieliśmy już odebrane w piątek, dzięki zaradności Pawła, Mateusza i Radka. Nie musieliśmy tracić czasu na ich odbieranie. Godzina 11.00 się zbliżała i powoli szliśmy na miejsce startu. Wszyscy chyba w głowach zapamiętali jednak widok czekającej ich mety, która była najpiękniejszą metą w Polsce. Umieszczona wewnątrz hali „zapraszała” do efektownego przekroczenia jej...


Razem - raźniej
Bieg rozpocząłem w towarzystwie Iwonki i Jancia - reszta grupy zajęła miejsca z przodu stawki. Ruszyliśmy w tym tłumie krok za krokiem niemrawo do przodu, a po kilkunastu metrach dowiedziałem się od Jancia, że będzie mi towarzyszył w czasie całego biegu! Od razu lepiej się poczułem, wiedząc, że będę miał takiego opiekuna. Do 10 km biegła z nami Iwonka, a później ruszyła swoim tempem do przodu. Kilometry nam mijały, deszczyk przestał padać, tylko kałuże na ulicach Krakowa trzeba było omijać. Gdy wbiegliśmy na Rynek Główny powitały nas tłumy ludzi i głośny doping organizatorów tego wspaniałego biegu. Z upływem kilometrów ubywało mi sił i mój bieg zamieniał się czasami w trucht. Zacząłem odczuwać ból w stawach biodrowych (lata robią swoje)  i nogi już tak nie niosły jak na początku biegu.



Czułem się zwycięzcą!
Od osiemnastego kilometra zaczęła się walka z samym sobą. I tu wkroczył do akcji nasz nieoceniony motywator -  Jancio. Jego podpowiedzi i rady pomogły mi dotrzeć do mety w takim czasie, o jakim nawet nie marzyłem! Cały czas mam w głowie jego słowa: ,,Dasz radę. To jeszcze tylko tyle co jedna strefa (kółko do przebiegnięcia na naszej dobczyckiej strefie przemysłowej). Dasz radę! Musimy zejść poniżej 2:20!”. Na ostatniej prostej trochę przyspieszyliśmy widząc naszych kibiców z flagami i gorącym dopingiem. Jancio jeszcze 10 metrów przed metą dał mi naszą flagę RD, abym mógł z nią dzielnie przebiec linię mety i tym samym poczuć się zwycięzcą - bo tak się czuję!
Ten bieg był dla mnie czymś nieosiągalnym, dlatego uczucie, że go ukończyłem jest bezcenne.
Jancio - dzięki wielkie. Bez Ciebie nie wiem jakby się zakończył udział w tym biegu. Oczywiście dla reszty też wielkie podziękowania, za motywację, za wiarę we mnie, za głośny doping. Kibicom za to, że chciało się Wam przyjść w taką pogodę i marznąć w deszczu.


Miłe chwile z RD
Jeszcze parę słów o przyjemnych chwilach po biegu. Jak zwykle był czas na wspólne foty. Koronowaliśmy też naszą królową Anię i króla Pawła za zdobycie Korony Maratonów Polskich oraz zdobycie statuetki Triady (ukończenie Cracovia Maraton, Biegu Trzech Kopców i Półmaratonu Królewskiego). Kamil i Bartosz zostali  natomiast obdarowani tortami urodzinowymi (niespodziankowymi, bo do końca nic nie wiedzieli), które zostały pożarte w mgnieniu oka przez uczestników biesiady. Kamil - dzięki za super zdjęcia- jak zresztą zawsze, byłeś wszędzie! Dzięki Tobie mamy po biegach wspaniałe pamiątki, które dzięki Twoim zdjęciom są jak żywe!
P.S. Po skończonym biegu mówiłem, że to mój pierwszy i ostatni półmaraton, ale po ochłonięciu nie mówię NIE. Może z Wami jeszcze kiedyś przebiegnę ten wymagający dystans.
 Jeszcze raz wszystkim wielkie dzięki - Rozbiegana drużyno z Dobczyc i okolic.

Janek Załęczny 60+




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz